2/04/2014

Wooldereslopen II Hengelo 2014 - pierwsze w tym roku bieganie na zachodzie

11:30 wyjazd z Lidzbarka Warmińskiego
7:00 przyjazd do Bad Bentheim
Mimo tylu godzin spędzonych w podróży o odsypianiu nie było mowy, albowiem w po holenderskiej stronie granicy odbywał się drugi bieg z 4-etapowego cyklu, w którym udział zapowiedział mój brat. Skoro Michał jedzie, ja nie mogłabym sobie odpuścić. Tak więc o 9:30 rodzina Sawiczów w pełnym składzie wyruszyła jeszcze bardziej na zachód. Na miejscu sprawnie przebiegająca rejestracja i po chwili już staliśmy w tłumie biegaczy, oczekując na wystrzał (którego nie było). Na start poza mną i Michałem zdecydował się nasz tata i kolega Łukasz, a na mecie zdecydowała się zostać mama, która pełniła funkcję obsługi technicznej. Planowałam biec razem z tatą, ustawiliśmy się na końcu stawki, ale kiedy ruszyliśmy, po niespełna 100 metrach już się zgubiliśmy - jednocześnie wystartowali uczestnicy na 5, 10 i 15 km, czyli ok. 1000 osób (cała nasza ekipa wybrała najdłuższy dystans).
Pierwsze kilometry to przepychanie się przez tłum. Udało mi się dorwać kawałek pobocza i właściwie przez 2 km się go trzymałam, tempo bez szaleństw zaczęłam od 4:56, następnie jedynie o  1 sekundę lepiej. Na ok. 3 kilometrze ujrzałam plecy Łukasza dogoniłam go, przegoniłam, ale po chwili zrównaliśmy się i przez 4 kilometry trzymaliśmy się razem. Humor naprawdę mi dopisywał, biegło mi się rewelacyjnie, o ile generalnie lubię na zawodach biec sama to tym razem, mając towarzysza biegło mi się równie dobrze. W okolicach 7. tysiączka Łukaszowi spadła czapka, musiał się po nią schylić i od tej pory zostałam sama. Mimo wszystko cieszyłam się z możliwości przebywania na świeżym powietrzu, wśród osób, które dzielą moją pasję. Biegnąc, żałowałam, że to zaraz się kończy, może gdyby był to dystans maratoński to w
końcu by mi się znudziło, ale nie wtedy, w niedzielę chciałam biec, biec, biec. Być może to sprawka pogody, która była wręcz cudowna. Podczas biegu zastanawiałam się czy się czasem nie opalę, tak grzało słońce, w lesie ćwierkały ptaszki, a wiatr przez większą część trasy również nie dokuczał. Dał się we znaki dopiero w końcówce, kiedy to pokonywaliśmy 2-kilometrową prostą i dmuchało w twarz. Ale bez przesady, w Polsce panują o wiele gorsze warunki. Moja niedzielna przygoda skończyła się po 1:12:29. Powiem krótko - było rewelacyjnie!! W domu, sprawdzając wyniki okazało się, że zajęłam drugie miejsce w kategorii Vsen, czyli kobiet do 40. roku życia (w Holandii są tylko 2 kategorie wiekowe, do 40 lat i powyżej 40). Miłe zaskoczenie :)

A dzisiaj znów trenowałam z bratem. I pobiłam swój rekord!!! Ale już mówię o co chodzi. W końcówce poprosiłam brata, żebyśmy przyspieszyli na ostatnim kilometrze, ostatni to jednak nie był dobry pomysł, bo na drodze występowały drobne nierówności i tory, więc w takich warunkach o kontuzję nie trudno, a więc na przyspieszenie wybraliśmy przedostatni kilometr. Garmin dał sygnał 13. okrążenia i ruszyliśmy!! Dałam z siebie wszystko, gnaliśmy ile sił w nogach i UDAŁO SIĘ!!! Od dziś mój rekord na 1km to 4:03!!!! Do domu mieliśmy jeszcze 1000m, więc idealnie na roztruchtanie, w domu kilka ćwiczeń, a teraz śniadanko i czas lecieć do pracy! Po takim poranku to będzie na pewno dobry dzień! ;-)

3 komentarze:

  1. Gratuluje świetnego wyniku:)Czy mogłabyś napisać jakie ćwiczenia wykonujesz po treningu?Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Wzoruję się na tych ćwiczeniach: http://nikerunningpoland.bieganie.pl/polecane-cwiczenia/cwiczenia-rozciagajace/
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jest radość z biegania, więc jest i moc :)

    OdpowiedzUsuń