7/28/2013

Pracowity dzień bliźniaków

Minął trzeci tydzień za granicą, po 5 dniach pracy nadszedł weekend, co robić w sobotę? Bez zmian, trzeba iść do pracy. Tym razem nie do miejsca oddalonego 200m od domu, a po drugiej stronie granicy, w Oldenzaal, a więc 20km od Bad Bentheim. Już w tamtym tygodniu planowałam pobiec do pracy, jednak się nie udało. Szczerze mówiąc, wczoraj również niewiele zabrakło, miałam wstać o 5:00 i o 6:00 wybiec. Oczy otworzyłam o 5:40, jednak nie przekreśliło to moich planów. Na szczęście! Już wiem czemu Michał wybiera trening zamiast przejazdu samochodem. Śniadanie rekompensuje wszystko :) Jest wyśmienite! Ale od początku.

Gdy wstałam szybko spakowałam rzeczy niezbędne do pracy i byłam gotowa do drogi. Satelity zlokalizowałam o 6:14 i o tej porze rozpoczęłam swoje sobotnie wybieganie. Szczerze mówiąc trochę obawiałam się trasy, gdyż nie do końca wiedziałam, którędy biec, ostatni raz treningowo pokonywałam ją niemalże rok temu, a więc trochę jej obraz został zaburzony. Jednak do trudnych nie należy, do granicy trzeba trzymać się Rheiner i Hengeloer Straße, w Holandii Bentheimerstraat, a ponadto żadnych skrętów, praktycznie bieg w linii prostej. Profil również do wymagających nie należy. Akurat w stronę Holandii biegnie się ciągle niemalże z górki, odrobinkę większe podbiegi napotkałam w De Lutte. Od początku biegło mi się całkiem przyjemnie, nie wiedząc kiedy minęło 10km i 230m, a to oznaczało, że zmieniam kraj.
Biegnąc po drugiej stronie granicy śmiałam się do siebie, patrząc na oznaczenia trasy, całe szczęście nie miały dla mnie żadnego znaczenia, gdyż wiedziałam, ile kilometrów jeszcze  przede mną. Mogłoby to być demotywujące, gdy przede mną stał znak Oldenzaal 5km, a po drugiej stronie ulicy Oldenzaal 8km, po pokonaniu ok. 1 kilometra znowu znak Oldenzaal 5 km, a za kilkaset metrów Oldezaal 8 km. Oj, coś kolegom z Kraju Tulipanów nie wyszło w oznaczeniach, ale nie wnikajmy. Michał również biegł do rano biegł na śniadanie do C1000 i mimo że wybiegł 15 minut po mnie dogonił mnie! 3,5km przed końcem, akurat w momencie, gdy wspomniany wcześniej podbieg mnie pokonał i zamiast na niego wbiegać, postanowiłam trochę przejść. Co prawda nie był to długi spacer, gdyż jak zauważyłam sylwetkę brata uznałam, że trzeba biec i  trening skończyliśmy razem, a ostatnie kilometry nie inaczej należały do tych najszybszych - 4:50, 4:46, 4:45, za szybko jak na moje długie wybieganie, ale cóż zaspałam, więc nie mogłam zjeść takiego śniadania jakie bym chciała,
więc żołądek mnie poganiał. Ostatecznie wyszło 19km 600m w czasie 1:40:46, co daje średnie tempo 5:08/km.

A co się okazało po przyjściu do firmy? Nie miałam butów na zmianę i w ten oto sposób bliźniaki spędziły 7h w pracy. Dały radę, ale już nigdy więcej do tego nie dopuszczę :)


7/25/2013

1/3 pobytu za granicą minęła...

Dzisiejsza trasa.
... a jeszcze ponad miesiąc przede mną! Czas jakby nieco zwolnił, zaczyna brakować rodziny, przyjaciół, znajomych. Na całe szczęście jest tu Tata! :) A jaki jest najlepszy sposób na podarowanie sobie trochę szczęścia? Bieganie! :) Co prawda nieco ograniczone, gdyż zostało zredukowane z 5 do 4 dni w tygodniu, ale został zwiększony kilometraż. A za nieco ponad 3 tygodnie wdrożę 12 tygodniowy plan, dzięki któremu już w listopadzie podczas Biegu Niepodległości powinno mi się udać zrealizować pierwszy postawiony sobie cel.
Plan będę wykonywać dopiero od połowy sierpnia, a póki co po prostu sobie latam i tak dzisiaj mój Garmin ostatni sygnał wydał z siebie po przebiegnięciu 14 km. Treningi teraz zaliczam do tych spokojniejszych, bardziej zwiedzam okolicę niż skupiam się na przebieraniu nogami. Tak więc dzisiejszego poranka nie było inaczej. Pierwsze kilometry w tempie relaksacyjnym, miałam dużo czasu na przemyślenia, a do tego sama nie wiedziałam, którędy biec,więc jak tylko pojawiał się zakręt szybko przetwarzałam, co będzie jak wybiorę lewy zaułek, a co się stanie kiedy zdecyduję się skręcić w prawo. Szczerze mówiąc nic ciekawego nie wymyśliłam, po prostu wydłużyłam jedną ze stałych tras, zahaczając o drugą równie często uczęszczaną przeze mnie. Spokojnie mijały mi kolejne tysiączki,  jednakże na 11. km dałam się ponieść. Dlaczego? Gdy wybiegałam zza zakrętu oczom moim ukazała się biegaczka. W wyobraźni zmieniła się sceneria i droga, którą przemierzałam nie była już zwykłym chodnikiem, a trasą zawodów. Pomyślałam sobie, że są to ostatnie metry wyścigu i mogę jeszcze powalczyć o pozycję! Dałam radę, przegoniłam sympatyczną panią i już ciężko było mi zwolnić, z każdym kilometrem spokojnie, powoli stabilizowałam tempo. Ostatni kilometr w czasie 5:11, jak się okazało średnie tempo treningu było jedynie o 2 sekundy wolniejsze. I tak oto dzisiejszego poranka przebiegłam 14 km w czasie 1:13:06.

7/21/2013

... egal wie scheiße es war, Ich will mich nicht beklagen



Może nie płotki, lecz inne ćwiczenia ogólnorozwojowe staną się częścią moich treningów


Kolejny tydzień z dala od domu, kolejne treningi wykonane! Nie zawsze jest  łatwo, po całym dniu stania w pracy nogi zaczynają odmawiać posłuszeństwa, jednak staram się należycie je regenerować i 3 razy w tygodniu o 6 rano wyruszamy na niemieckie ścieżki. W weekendy bywa już nieco inaczej, np. wczoraj, z racji iż do pracy musiałam iść do Holandii, postanowiłam, że odpalę swoje bliźniaki i te 20 kilometrów, które dzieli mnie od Oldenzaal przebiegnę. I co z tego wyszło? Zamiast o 6:00 łapać satelity przed domem, smacznie spałam. Obudziłam się o 6:30 i już nie było mowy o podjęciu ryzyka, zdążę czy się spóźnię. Zamiast odpalić bliźniaki, tata odpalił silnik Nissana i tak oto znalazłam się w pracy. A dzisiaj? Wcale nie było lżej. Z racji, że odpuściłam bieganie maratonów, nie potrzebuję długich, niedzielnych wybiegań. Niedziela to jedyny wolny dzień w tygodniu także nie zrywałam się z rana z łóżka, obudziłam się ok. 9, wyjrzałam przez okno i... również nie było mowy o treningu.
Jedna z tygodniowych tras
Dzisiejszego dnia słupki rtęci w Bad Bentheim przekroczyły 30 kresek! Z treningiem odczekałam aż do godziny 19, ale i o tej porze wcale nie było lekko. Na zewnątrz ciągle panował zaduch, więc postanowiłam wybrać na początek ścieżki leśne i tak ponad 3 km spędziłam na łonie natury, aby pozostałe 9 km przebiec po niemieckich osiedlach. Piękne są widoki, jedyne co mi dokucza do płaska nawierzchnia. Brakuje mi podbiegów, które towarzyszyły mi w Gdańsku. Jedynym pocieszeniem jest szczyt, na którym znajduje się zamek. Wspinam się na niego niemalże na każdym treningu, aby chociaż trochę wzmocnić nogi. Jeszcze kilka tygodni tu spędzę i obiecałam sobie, że nie zniszczę tego na co pracowałam cały rok, tzn. nie popełnię błędu minionych wakacji, kiedy to totalnie odpuściłam na ponad miesiąc bieganie. Jakie były tego skutki? Półmaraton w czasie 1:55, maraton 4:43. Nad odbudowaniem formy pracowałam później całą zimę, a ja już na jesień chcę bić kolejne
Gorąco, co na siebie nakładać? Im mniej, tym lżej!
życiówki! Co prawda nie na długich dystansach, znam smak maratonu i obiecuję, że jeśli za kilka lat ciągle będę biegać to złamię 3:30! :) Ale to za kilka lat. Teraz przede wszystkim 10 km, mam swoje cele, które planuję realizować na przestrzeni kilku lat, a pierwszy etap zaplanowałam na najbliższy sezon. "Systematyczność przede wszystkim" - moje nowe motto i mimo że bywa ciężko oderwać się od łóżka to wygrywam z tym nadzwyczajnym przyciąganiem i realizuje treningi :)

7/12/2013

Bentheimer Burg zdobyty!

W końcu się udało wstać rano i pójść podbiegać,  ostatnie dwa dni z rzędu nie udało mi się
wystarczająco wcześnie podnieść powiek. Jednak do 3 razy sztuka i dziś o 5 rano już przygotowywałam sobie energetyczne śniadanie.
Nie minęła godzina, a ja stałam przed domem i lokalizowałam satelity. Trasy nie planowałam, standardowo do przebiegnięcia ok. 10-12 km. Chciałam tylko zobaczyć węża, o którym Michał ostatnio wspominał, więc gdy Garmin ogłosił swą gotowość wyruszyliśmy, kierując się w stronę "martwego gada". Pierwszy kilometr w tempie 5:09 min/km, bez szaleństw, ale przez ostatni brak systematyczności niewiele więcej potrafię z siebie wydusić. Gdy dobiegłam w miejsce, gdzie owe zwierzę powinno się znajdować serce nieco przyspieszyło, ale jak się po chwili okazało - zupełnie niepotrzebnie, zwłoki zostały usunięte. Nie pozostało mi nic innego jak lecieć dalej, dokąd? Sama nie wiedziałam, uznałam, że wyruszę w stronę Gildehaus, czyli miejscowości oddalonej o ok. 5 km, tak też zrobiłam, ale po 3km postanowiłam trochę pozwiedzać, trening stał się tak przyjemny, że nie chciałam myśleć o jego zakończeniu. Nie kontrolowałam tempa, pozwoliłam
nogom mnie nieść, gdzie tylko chcą. W międzyczasie chciałam się skupić nieco na technice biegu, a w tym wszystkim pomagało mi słońce, które świecąc mi w plecy rzucało cień przede mnie. Dzięki temu mogłam przyjrzeć się pracy rąk i skorygować błędy. Nim się zorientowałam już w nogach miałam 7 km, a przede mną ogromna góra na której szczycie znajduje się piękny zamek. Po ostatnim górskim biegu postanowiłam podjąć to wyzwanie i zdobyć bentheimer Burg. Udało się! 8 km w nogach i zamek jest mój! Ale trzeba było już kierować się w stronę domu, czas uciekał. Ale zanim nogi poniosły mnie na miejsce startu,
obiegłam śliczny miejscowy park, spotykając po drodze zajączki, kaczuszki i inne piękne zwierzaczki. Po 52 minutach i 36 sekundach otwierałam już drzwi wejściowe, mając przebiegnięte 10350m w średnim tempie 5:05 min/km. Po porannym treningu dzień staje się o wiele piękniejszy, także miłego dnia wszystkim! :)

7/09/2013

II Ćwierćmaraton Szwajcarii Kaszubskiej

Tak jak wspomniałam na niedzielę miałam zaplanowany ostatni bieg w kraju - II Ćwierćmaraton Szwajcarii Kaszubskiej. Nie ukrywając, od początku chciałam powalczyć o puchar! Marzyłam o nim od dawna i w końcu się udało!

W Przodkowie zjawiliśmy przed godziną 12, a więc było wystarczająco dużo czasu na odebranie pakietu i rozgrzewkę. Michał biegał tą trasą i zdarzyło mu się wspomnieć o podbiegach, ale to co zobaczyłam w czasie zawodów przeszło moje najśmielsze oczekiwania.
Początek zaczęliśmy od zbiegu, aby później móc wspinać się na szczyty. Zaczęłam mocno, jak na mnie za mocno 4:17 min/km to nie jest tempo, które utrzymam przez 11,5 km. Poniósł mnie tłum, ale odrobiona zdrowego rozsądku i powoli zwalniałam. Chociaż może to nie rozsądek, a te wyżyny, z którymi przyszło mi walczyć na trasie? Pewnie i jedno i drugie. Jeszcze po tak górzystej trasie nie było dane mi biegać, może powinien się nazywać Górski Ćwierćmaraton? Odcinków, kiedy nogi mogły odpocząć było jak na lekarstwo. Byłam okropnie zmęczona, a do tego żar z nieba. Słońce grzało bardzo, a ja bez czapki, co najmądrzejsze nie było. Czułam, że mięśnie łydek zaraz mi wyskoczą, jednak skądś czerpałam te siły i walczyłam o jak najlepszą pozycję. Każda kolejna kobieta była moim celem. Jednak do czasu, na ok. 8. km kiedy
zbiegałam i widziałam jaki podbieg mnie czeka zaczęłam wątpić, lewa półkula manipulowała mną jak chciała, a ja nie byłam w stanie się bronić. W głowie rodziła się myśl, że może to jest ten bieg, kiedy zdecyduje się na zejście z trasy. Nie poddałam się! Mimo, że już kiedy Garmin wskazywał 11. km, czyli tak niewiele do końca, moje nogi zaczęły przechodzić do marszu. Wtedy przebiegł koło mnie pewien Pan, który klepnął mnie w plecy i powiedział, żeby się nie poddawać i trzeba walczyć do końca. Coś niesamowitego, co dało mi ogromną moc, pojawił się nawet uśmiech widoczny na zdjęciu i chęć ścigania się z owym biegaczem. Tuż przed metą zaatakowałam i mimo walki ze strony rywala udało mi się o ułamki sekundy postawić stopę z chipem szybciej na mecie. Oczekiwanie na wyniki było długą przeprawą, wywieszanie kartek
skończyło się na akurat kilka pozycji przede mną. Na liście było tylko tyle, że w K 16-29 pierwsza pozycja jest zajęta, niewiadomo co z pozostałymi. Pewności nie miałam, gdyż w końcówce każdy wyprzedzał mnie jak chciał. Wątpliwości rozwiał jeden z organizatorów, który na swojej liście miał podane, iż zajęłam drugą pozycję w swojej kategorii. Ucieszyłam się bardzo! Nie było na co czekać, "trzeba" było iść na dekorację. A tu ZONK! Kiedy przystąpiono do wyczytywania kategorii ja już wręcz się rwałam, aby w końcu tam pójść, organizatorzy wyczytali 3 miejsce i kiedy już padły słowa "2 w kategorii k 16-29 jest..." ja wręcz już się podnosiłam, a tu słyszę "... Laura" Poczułam ogromny zawód, czyli jednak nie dziś. Mina mi zrzedła.... ale tylko na kilka sekund! Bo po chwili do moich uszu do darły słowa "Najlepsza była Monika Sawicz z Lidzbarka Warmińskiego" O taaaaaaaaak! W końcu dostałam puchar! Mój pierwszy,oby nie ostatni!

A po zawodach nadszedł czas na wyjazd 8 bądź 9 tygodni treningów po płaskich niemiecko-holenderskich szlakach. Już dziś był pierwszy, co prawda skrócony, gdyż o mały włos nie zaspałam, więc aby się nie spóźnić do pracy musiałam zrezygnować z jednego kilometra. Ale o swoich zagranicznych treningach napiszę już wkrótce.

Lidzbarskie bieganie

Ostatnio bardzo zaniedbałam mojego bloga, wyszło tak z brakiem dostępu do mojego komputera, jednak już wszystko mam i nadrabiam zaległości!

Zacznijmy więc od początku, skończyła się sesja, więc czas powrócić do Lidzbarka. Co prawda nie
na długo, lecz tydzień w rodzinnym mieście spędzam i tak od święta. Skoro już z Gdańska przeprowadziłam się na Warmię to i treningi też tutaj być musiały. Pogoda upalna, lecz po 10 km biegania po obrzeżach miasta nie było nic lepszego jak zanurzenie, chociaż nóg w naszym pobliskim jeziorze.
W sobotę nic innego jak zajęcia BBL, będąc w domu nigdy ich nie odpuszczam. Bywa ciężko ze wstawanie, bo akurat to łóżko przyciąga jak żadne inne, a kołdra wyjątkowo ogrzewa i otula, mimo wszystko chęć spotkania z lidzbarskimi biegaczami jest silniejsza, jednak w minioną sobotę było ich jak na lekarstwo. Czyżby Lidzbarczanie już wyjechali na urlop? :) Ja byłam i dobrze się bawiłam, mimo że już na początku padło hasło "płotki", czyli coś czego szczerze nie znoszę. Nie umiem, boje się, nie wiem, po prostu nie lubię i już. Ćwiczenia nie były skomplikowane i do wykonania chyba dla każdego, ale jakie by nie były, ja do płotków się nie przekonam. Poza tym było oczywiście bieganie, w końcu to zajęcia BIEGAM, bo lubię.
I tak na dwóch treningach wokół Lidzbarka i jednym na stadionie minął mój czas w rodzinnym mieście, w niedziele z samego rana musiałam wyjechać, aby o 12:30 stanąć na starcie II Ćwierćmataonu Szwajcarii Kaszubskiej w Przodkowie, ale o tym wydarzeniu już w następnym poście!