Moje zaległości w pisaniu postów są kolosalne! Na szczęście w treningach nie jest tak źle ;) Nadrabiając straty, najlepiej będzie jak zacznę od początku. Orlen Warsaw Marathon przeszedł już do historii, nawet nogi już nie pamiętają o biegu. Treningi po 2 dniach przerwy zostały wznowione. Od maratonu wychodziłam na trening biegowy 7 razy, 3 razy jeździłam na rowerze i raz wzięłam udział w zawodach. I tak treningowo- biegowo pokonałam niespełna 140 km, na rowerze nieco ponad 40 km. Każdy trening biegowy był inny, zmieniał się skład, ale niezmiennie zawsze towarzyszył mi mój brat. Przerzuciliśmy się na las, a to przydało się w sobotę podczas II Pruszczańskiego Biegu Gotów. Już jakiś czas temu zauważyłam w kalendarzu biegowym, że będzie rozgrywany taki bieg. Zaproponowałam Szymonowi, czy może nie miałby ochoty się wybrać ze mną. I to co usłyszałam przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Szymon nie dość, że bez zawahania zgodził się pojechać do Pruszcza Gdańskiego ze mną to jeszcze planował wystartować! Rewelacja :)
|
fot. M. Siwowski |
Wspólny bieg zaplanowaliśmy dopiero na Noc Świętojańską, a tu taka niespodzianka. W sobotę o 9 rano siedzieliśmy już w pociągu. Pogoda dopisywała, humory również. Dla nas obojga była to pierwsza wizyta w Pruszczu, jednak bez problemów udało się odnaleźć Faktorię, czyli miejsce biegu. U celu zameldowaliśmy się chwilę po godzinie 10, tak więc mieliśmy jeszcze ponad 2 godziny dla siebie. Wykorzystaliśmy ten czas na naładowanie się węglowodanami i obserwowanie biegów młodzieżowych. To jaką frajdę sprawia bieganie dzieciom naprawdę cieszy, a widok ich dumy, gdy na ich szyjach zawisły medale był bezcenny. Im bliżej było do naszego startu, tym bardziej atmosfera zaczęła się robić stresująca. Dla mnie miał to być kolejny bieg, jednak Szymon debiutował. Chciał wypaść dobrze, próbowałam doradzić jak najlepiej taktycznie rozegrać bieg. Trasa składała się z 4 pętli (każda miała liczyć po 2,5 km, jednak wyszło inaczej), Szymon przed startem powiedział, że nie chciałby abym go zdublowała. Zapamiętałam te słowa. Tuż przed godziną 13 staliśmy już na starcie, ustawiliśmy się w połowie stawki. W międzyczasie na terenie parku rozgrywany był mecz rugby i jako że zahaczał on o trasę musieliśmy poczekać na jego zakończenie. W rezultacie wyszło 10 minut opóźnienia. Po gwizdku kończącym, nadszedł czas na wystrzał startera, a
właściwie okrzyk START! I niespełna 70 biegaczy ruszyło. Z racji, że ustawiłam się tam, gdzie się ustawiłam na początku zaczęłam wyprzedzać. Aż do momentu, gdy przede mną były już tylko 2 kobiety, obie obserwowałam już przed startem, wydawało mi się, że będziemy mogły się pościgać. Już na samym początku trasy przywitał nas podbieg, bardzo podobny do tego na Akademickich Mistrzostwach Polski i jego istota była taka sama, mieliśmy się na niego wdrapać, aby obrócić się na pięcie i z niego zbiec, był on jedynie bardziej łagodny od tego w Łodzi. Mimo, że planowałam trzymać się na plecach, uznałam, że mogę zaatakować i objąć prowadzenie. Wbiegając udało mi się to zrobić. Nie wiedziałam jednak jak górka odbiła się na dziewczynach, ale skoro jedna z nich miała koszulkę z biegu rzeźnika to pomyślałam, że pewnie mi nie popuści, bo czymże dla niej jest taka góreczka. Nie chciałam tracić sił na oglądanie się, więc biegłam swoje. Trasa bardzo przełajowa, po zbiegnięciu wlecieliśmy na drogę gruntową, a tam otoczeni naturą
|
fot. M. Siwowski |
pokonywaliśmy kolejne metry. Mijaliśmy stawy, rzeczkę, przebiegaliśmy przez most, iście malowniczo. Było co podziwiać, szczególnie gdy wbiegliśmy na teren faktorii, osada robiła wrażenie, może mogłabym bardziej ją podziwiać, gdyby nie fakt, że nawierzchnię pokrywały nierówne, wystające kamienie, trzeba było nieco zwolnić, aby nie nabawić się kontuzji. Po dobiegnięciu do kostki brukowej, można już było wrócić do podkręcania tempa, gdyż lecieliśmy po placu rozrywki, a tam kończyła się jedna pętla i zaczynała kolejna. Na drugim okrążeniu zorientowałam się, iż druga kobieta ma do mnie ok. 300 metrów straty. Dało mi to poczucie spokoju, nie martwiłam się, że może mnie dogonić, byłam spokojna, tym bardziej, że ciągle biegło mi się rewelacyjnie. Niosły mnie okrzyki kibiców. Druga i trzecia pętla minęła w mgnieniu oka. Kiedy zaczęłam czwarte okrążenie trochę zwątpiłam. Garmin pokazywał nieco ponad 6 km, zaczęłam się zastanawiać czy może to miało być 5 kółek. Jednocześnie zaczęłam dublować coraz większe ilości ludzi i tutaj myśl o 5 okrążeniu została przyćmiona myślą o Szymonie. Najbardziej w świecie nie chciałam go zdublować, postanowiłam, że jak tylko ujrzę go w zasięgu wzroku to zwolnię i będę po ciuchu biegła za nim aż do mety. Na szczęście obawy mojego chłopaka były niesłuszne, musiałabym nieziemsko szybko biec (a tak nie umiem;) ), aby minąć go na trasie. Do mety biegło mi się rewelacyjnie, w końcówce nogi rwały, a buzia się śmiała. Cudowne jest uczucie wygranej! Po ukończeniu biegu dobiegł do mnie pewien pan, który poprosił o krótki wywiad, z dumą mówiłam, że reprezentuję Lidzbark Warmiński! Szymon na mecie zjawił się niespełna 8 minut po mnie! Ukończył swój pierwszy bieg! A ja jestem taka dumna :) Przed nami jeszcze wiele wspólnych wyjazdów :) Druga kobieta tego dnia wbiegła chwilę po moim Szymonie, tak więc tak jak czułam już na drugim okrążeniu, pozycję miałam niezagrożoną. Kolejny raz na przełajach udało mi się
utrzymać tempo w granicach 4:30/min! A co do dystansu, to cóż... Planowane 10 km, skurczyło się do 8,55. Emocje tego dnia jednak nie skończyły się na II Pruszczańskim Biegu Gotów, gdyż dzień wcześniej o 20, trójka znajomych z Akademii Biegania wystartowała z akcją "125 km i Piotruś stanie na nogi", a w nocy Michał i Michał dołączyli do nich. Po moim bracie można było się spodziewać wszystkiego, ale tym akurat mnie zaskoczył. Gdy tylko dorwałam się do telefonu w zobaczyłam, że mam 4 nieodebrane połączenia, wszystkie od Michała. Czym prędzej oddzwoniłam i usłyszałam zmęczony głos brata, powiedział, że ma w nogach już ponad 60 km i biegnie do Sopotu. Chciałam jak najszybciej również dostać się do Sopotu, najchętniej to dobiec na szlak i dołączyć do brata, z racji na odległość było to niemożliwe. Z Szymonem złapaliśmy autobus i ruszyliśmy w stronę Gdańska. Z drogi próbowałam jeszcze skomunikować się z bratem, jednak on na rozmowy już nie miał ochoty. Szczerze mówiąc stresowałam się i to bardzo. Ale Michał jest wariatem! Zadzwonił, kiedy my byliśmy już w skm i powiedział, że jest już na miejscu i czeka na Andrzeja i Piotra, którzy za chwilę będą na Monte Casino. Na szczęście i nam udało się zdążyć i przywitać brawami bohaterów! Dzięki tej akcji Piotruś będzie miał pionizator, a to wszystko dzięki trójce niezniszczalnych, którzy przebiegli czarny szlak oraz osobom, które równolegle biegły na Placu Przyjaciół na bieżniach i jechały na rowerku stacjonarnym. Oby więcej takich akcji :)
A kończąc chciałabym jeszcze tylko napisać o najbliższym weekendzie, gdyż jest dla mnie nietypowy. 3 maja startuję w półmaratonie w Grudziądzu i nic by w tym nadzwyczajnego nie było, gdyby nie fakt, że już wiem jaki uzyskam czas, a będzie to 2:10. Dlaczego akurat tak? Ponieważ będę zającem! Zamierzam poprowadzić grupę biegaczy, pierwszy raz w życiu wcielę się w rolę pacemakera, oby się udało :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz