Ostatnie treningi to istna sielanka! Co prawda biegamy długie dystanse, ale bez zwracania uwagi na tempo, czyli po prostu LSD (Long Slow Distance). Ostatnio nawet sobie pomyślałam, że Orlen Warsaw Marathon był pierwszym treningiem do jesiennego maratonu, gdyż od 3 tygodni średni treningowy dystans nie jest mniejszy niż 20 km. Co więcej mój organizm już zaczął przyzwyczajać się do takiego kilometrażu i bardzo pozytywnie zaskoczył mnie wczoraj swoim brakiem protestów. A co działo się wczoraj? No więc tak, najpierw standardowo odczytałam wiadomość od brata "biegamy razem?", już jest to pytanie retoryczne, aczkolwiek potwierdziłam swoją gotowość do wspólnego treningu i po 8 wyruszyłam w stronę Przymorza. Śmiało zaufałam pogodynkom i zamiast T-shirtu ubrałam koszulkę z długim rękawem. Już po pierwszych metrach uznałam, że tym kłamczuszkom więcej nie uwierzę. Po 4 km czułam się niemalże jak po maratonie na Saharze (nigdy na pustyni nie biegałam, ale wydawało mi się, że może być podobnie ;)). Na szczęście Pati użyczyła mi swojej koszulki i mogłam już nieco bardziej na letniaka wyruszyć, uzupełniliśmy jeszcze zapasy w plecaku, pakując żele, wodę i hej przygodo! Pierwszomajowy poranek, ulice niemalże puste, humory dopisują, kierujemy się w stronę Oliwy. Nie wiem o czym rozmawialiśmy, bo zawsze poruszamy wiele tematów, ale w każdym razie buzie nam się nie zamykały. A! Na pewno byliśmy zdumieni, że niemalże wszystkie sklepy są otwarte, a my przed wyjściem zaopatrzyliśmy się w kranówkę, sądząc że z racji święta nigdzie nie będziemy mieli okazji nabyć butelki z wodą. Tak sobie lecąc dotarliśmy do TPK. Od początku kierowaliśmy się w stronę czarnego szlaku. Gdy w końcu obraliśmy właściwy cel, zaczęła się wspinaczka.
Czarnuszek nas nie oszczędzał, od początku stromo. Po wdrapaniu się na szczyt uznałam, że jest dobrze, ale żeby później było równie dobrze powinnam się wspomóc żelem. Kilkuminutowa przerwa i ruszyliśmy dalej, tym razem trzeba było zbiec. I tak powtórzyliśmy jeszcze kilka razy ten rytuał wbiegów i zbiegów, by w końcu znaleźć się na Matarni. Michał żywo opowiadał o sobotniej przygodzie z czarnym szlakiem, niemal każda górka, każdy zakręt wiązał się z jakimiś wspomnieniami. Może za wyjątkiem trasy Matarnia-Kokoszki, która z relacji brata jeszcze kilka dni temu wyglądała nieco inaczej. Ale nowe górki były okazją do wspinania się i zrobienia kilku fotek! W tym samym miejscu Michał wykonał telefon do Piotrka, który postanowił do nas dołączyć. Sprężyliśmy się więc i ruszyliśmy dalej, w stronę Otomina. Od Kokoszek ja byłam nawigatorem i no cóż, nieco się pogubiliśmy ;) Z moją orientacją no cóż, najlepiej nie jest, a i oznaczenia szlaku również pozostawiają wiele do życzenia. Na szczęście szybko wróciliśmy na właściwy tor! Z każdym kilometrem byłam zdumiona, czułam się naprawdę świetnie! Ostatnio kryzysy łapały mnie już to na 12. km to w
okolicach 20stego, a tym razem nic! Poczułam, że to może ten dzień kiedy zostanę utltrasem! Mój zapał jednak ostudził Michał, przypominając o zbliżającym się (wielgachnymi krokami) półmaratonie. Będę odpowiedzialna za wynik innych, nie mogę sobie pozwolić na niemoc w nogach. Po dotarciu nad Jezioro Otomińskie nadszedł czas na kolejny żelik, skoro mój organizm tak dobrze na nie reaguje to niech ma, czego chce. Chwilę później dobiegł do nas Piotrek i ruszyliśmy w stronę Oruni. To dopiero była przygoda! Chaszcze, wertepy i inne tego typu atrakcje! Jak ja to polubiłam. Gdzieś moja miłość do asfaltu wygasła, co prawda lubię czasem i po chodnikach pohasać, ale to jednak kros dominuje w treningach! Mijaliśmy strumyki, jeziora i w końcu dotarliśmy do celu - wieży widokowej, po 30 kilometrach biegu kazano mi wdrapywać się na szczyt, jednak dla takich widoków było warto! Panorama przecudowna :) Ostatni etap trasy był już najkrótszy, udaliśmy się po prostu na pętlę tramwajową. Ale mam wrażenie, że gdyby nie jutrzejszy bieg nie skorzystalibyśmy z przejażdżki tramwajem ;) Jednak półmaraton w Grudziądzu jest ważniejszy! Pierwszy raz w życiu staję przed tak odpowiedzialnym biegowym zadaniem. Stresuję się nieziemsko, ale mam nadzieję, że pojawią się chętni, którym celem będzie 2:10 :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz