6/16/2014

Niedzielna 30stka!

Wczorajszy trening był tym, czego było mi trzeba. A było to tak:
rano wiadomość od brata o treści "o której startujemy?" potrzebowałam godziny na zabranie się i chwilę po 9 wybiegłam z domu w stronę Gdańska. Zaczęłam bardzo spokojnie, bez pośpiechu, ociężale, wiedziałam, że Michał zaplanował dla nas ponad 20-kilometrowy trening, więc oszczędzałam się póki jeszcze go nie spotkałam :) Moja sielanka nie trwała długo, bo na ok. 3. kilometrze w oczy zaczęły razić mnie pomarańczowe ścigacze brata. Michał palcem pokazał mi, że mam zawrócić, przybiliśmy sobie żółwika i dyla do przodu! I z mojego spokojnego 5:40 trzeba było przyspieszyć do 5:10, ależ to było trudne. Michał co prawda zapytał czy tempo nie jest zbyt szybkie, ale gdzież tam, nie przyznałam się, że zaraz jęzorem będę zamiatać chodniki. Zaczęłam przyzwyczajać się do tempa i było z każdym krokiem lepiej, chociaż najlepiej się poczułam, kiedy zatrzymaliśmy się "za potrzebą", wtedy mogłam odsapnąć, złapać oddech, uspokoić tętno i pognaliśmy dalej. Wylecieliśmy koło Ergo Areny, dolecieliśmy do ulicy Grunwaldzkiej i tam skierowaliśmy się w stronę Sopotu, aby przy ulicy Smolnej wlecieć w las. Podbieg na samym początku leśnych ścieżek sprawił, iż zwolniliśmy, a mimo wszystko serducho waliło, bo mój brat krzyknął "WĄŻ!" i chyba nie żartował jak to mu się często zdarza... Od tamtej pory wzroku nie podnosiłam. Trochę błądziliśmy po lesie, w sumie oboje byliśmy tam pierwszy raz i nie jestem w stanie powiedzieć, gdzie byliśmy, bo niestety z moją orientacją jest kiepsko, jak ktoś pyta, gdzie biegałam to mówię po prostu "po lesie". I tak wspinaliśmy się, drogi wybieraliśmy "jak popadnie" bądź "jak nam się wydaje", aż w końcu zapytaliśmy starszego pana, który również biegał po lesie, jak dostać się na Osową. Kiedy wydawało się, że już wszystko wiemy, polecieliśmy jak nam wskazano, przecięliśmy ulicę spacerową i znowu wspinaczka. Jęzor miałam już na brodzie, chciałam wracać, ale w nogach mieliśmy dopiero 8 km, więc nie wypadało prosić o zawrócenie. Leciałam za bratem, który dyktował nam tempo, dając mi co jakiś czas chwilę na złapanie oddechu. Dolecieliśmy do kolejnego rozstaju dróg i wtedy postanowiłam włączyć GPS'a, który miał nam pomóc. Nawigacja wskazała nam drogę, wynikało, że do celu mamy już naprawdę niewiele. W głowie zaczęłam sobie nucić, co jakiś czas wydobywając z siebie dźwięki i w końcu oczom naszym ukazał się prześwit! Huuuraa, dotarliśmy, powiedziałam jakiś czas wcześniej Michałowi, że mam ogromną ochotę na Snickera, a on obiecał, że dostanę jak tylko dobiegniemy na Osową. Więc moja radość
była podwójna, po pierwsze koniec wspinaczki, po drugie zjem batona (dodam tylko, że rano nie zdążyłam zjeść śniadania, zamiast tego przed wyjściem wciągnęłam tylko żel od Agisko)! Jednak kiedy byliśmy już na szczycie okazało się, iż nadłożyliśmy trochę kilometrów, bo w miejscu, gdzie sprawdzaliśmy lokalizację na GPS'ie powinniśmy pobiec w drugą stronę... Mimo to do Reala dobiegliśmy! No i dostałam swojego Snickersa! :):):):):):):) Poza batonikiem kolejna misja, wypić izotonika, do tego w rękę dostałam 0,7l wody, Michał powiedział, że umiejętność noszenia wody przydaje się na ultra (ale ciiiiiiiiiiii) :) I kiedy już zaczęliśmy wracać do domu poczułam ogromną moc, śpiewałam już na głos, podziwiałam wszystko, co się dało. Z Owczarni na Oliwę zbiegałam jakby ktoś mnie podłączył do ładowarki i z pełną baterią wypuścił na trening, po kilometrze zaczęły mi boleć trzęsące się "boczki" ;) Ponadto drugim powodem zwolnienia był Michał, który w momencie, kiedy ja zaczęłam tryskać energią, z niego ta energia uchodziła... (już wiem skąd ten efekt ładowania) ;) Kilka razy usłyszałam "jak chcesz to biegnij przodem, możemy się rozdzielić", ale ja wcale tego nie chciałam! Wyszliśmy razem i nie było opcji, żebym zaczęła się ścigać. Na Oliwie mimo, że zwalnialiśmy to tempo i tak wynosiło 5:18, widok takiego tempa na zegarku po prawie 20 km biegu po TPK napawał mnie optymizmem. Pomyślałam sobie, że fajnie byłoby dobić do 30 kilometrów. Wtedy Michał
zapytał czy pobiegnę z nim do targowiska na Przymorzu, odpowiedziałam, że oczywiście! Na to brat odparł, że to dobrze, bo będzie miał więcej motywacji, żeby do tego miejsca dobiec. Skoro brat szukał motywacji uznałam, że nie pozwolę mu się poddać aż do samej klatki i zaproponowałam, że odprowadzę go aż pod drzwi, a i ja nabiegam kilka kilometrów więcej. W drodze z Oliwy na Przymorze spotkaliśmy jeszcze znajomego biegacza Krzyśka. Chyba to była kolejna motywacja dla Michała, gadka szmatka i dobiegliśmy do celu nr 1 - Michał był już pod domem. Piąteczka na pożegnanie i ruszyłam w stronę domu, w międzyczasie pomyślałam, że wyciągnę Szymona z domu, on zaliczy trening w nowych butach, ja nie będę szukała wymówek, żeby skończyć przed 30stym kilometrem. Okazało się, iż Szymon przystał na tę propozycję i zaraz po tym jak wybiegłam z Przymorza spotkaliśmy się na nadmorskich alejkach. Zrobiliśmy jeszcze  przerwę na kolejną porcję żelu od Agisko i zakomunikowałam, że ja przebiegnę jeszcze tylko 4 km i kończę! Szymon nie naciskał, powiedział tylko, że odprowadzi mnie do domu i pobiegnie dalej. Biegło mi się wyjątkowo dobrze, mimo że musieliśmy przeciskać się przez rzesze spacerowiczów. Kiedy już Garmin dał znać, że 28 kilometrów za mną zaczęłam myśleć o jedzeniu, zachciało mi się gofra i ślinka zaczęła ciec, kiedy pomyślałam o toście z szynką i kiedy zaczęłam mówić "zjadłabym tosta z ......" poczułam kamień pod nogą, wiedziałam, że upadnę, ale miałam już tak wykończone mięśnie, że nie miałam siły zapobiec upadkowi, w locie wyłączyłam tylko Garmina i runęłam, wypuszczając wodę z dłoni. Od razu wokół mnie zebrało się kilku spacerowiczów z wyciągniętymi dłońmi, podziękowałam za pomoc, wzięłam wodę i ruszyłam dalej. Łokieć i kolano trochę bolały, ale od domu dzieliły mnie już tylko niecałe 2 kilometry, więc nie było czasu na użalanie się :) Końcówka treningu już przyjemna, 30stka wybiła jeszcze przed domem, ale uznałam, że ostatnie metry już się przejdę i obejrzę swoje brudne kończyny. Okazało się, że nic mi nie jest, ani jednej ryski, więcej brudu niż to warte! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz