5/29/2014

Lidzbarska Sahara

Teraz kiedy na zewnątrz temperatura nie przekracza 12 stopni Celsjusza aż nie chce się wierzyć, że to co
Najstraszniejsze zdjęcie w moim życiu, ale
 tak wygląda człowiek, który na pustyni słyszy
"nie mamy kubeczków"
było w niedzielę działo się naprawdę. X Lidzbarski Bieg Uliczny od dawna był wpisany mój kalendarz biegowy, wiedziałam, że pobiegnę i nic nie było w stanie tego zmienić! Jednak tak się złożyło, że wypadał ostatni weekend kawalersko-panieński Pati i Michała. W związku z tym wyjechaliśmy na domek i zamiast "carbolading" było "kiełbo-karkówko-kiszkoloading" zapijane również nie-izotonikiem. Ale skoro się powiedziało, że się pobiegnie to trzeba było chociaż wystartować. W niedzielę wszystkim wstawało się ciężko, emocje nie te same co zawsze. Ale ruszyliśmy, najpierw o 8 do biura zawodów po odbiór numerów, a jako że start był zaplanowany dopiero na 11:15, wróciliśmy jeszcze do domu. Upał od samego rana był przeraźliwy, nauczona przygodami z zeszłego roku, spakowałam czapkę, a żeby głowa znowu nie zaczęła mi się palić. W stronę Placu Młyńskiego ruszyliśmy chwilę po godzinie 10. Tam trochę roztruchtania, trochę uścisków dłoni ze znajomymi biegaczami i nadeszła ta chwila. Ustawiliśmy się razem (z Michałem i Kamilem) zaplanowaliśmy, że pobiegniemy razem. Kiedy ni stąd nie zowąd wszyscy ruszyli, polecieliśmy i my. Początek, jak to zwykle bywa, szybko i w ścisku. W tłumie nie czuje się podbiegów, a więc ten przy PKO
nie był straszny, przerzedzać się dopiero zaczęło na górce koło urzędu pracy. Pogoda sprawiła, że już spałam jak zgrzana maszyna, a to dopiero 1. kilometr! Gdzieś w międzyczasie pogubiliśmy się z chłopakami. Wysunęłam się przed nimi, a szczerze mówiąc myślałam, że to oni pomknęli na przód. Kolejny podbieg do ul. Astronomów i znowu jest ciężko.Myślę sobie jednak, że nie mogę się poddać. Biegnę dla siebie, bo o powtórzeniu sukcesu z zeszłego roku nie ma mowy. Na tą edycję zjechało się dużo mocnych zawodniczek, z którymi jeszcze długo nie będę mogła się porównywać. Kiedy mijamy ul. Warszawską, czyli wykonujemy nawrotkę już marzę o kubeczku wody. Ta jednak jest dana dopiero za kilometr! 2 dziewczynki stały z lewej strony i nie nadążały, całe szczęście dostałam swój kubeczek wody, który od razu wylałam na siebie. Ledwo zdążyłam wyrzucić kubeczek, a tu kolejny stolik. Myślę sobie "a to po co?" 2 stoliki w odstępie 50 m, a na nawrotce nic... Zdecydowanie nieprzemyślane rozmieszczenie punktów. Kiedy mijamy Plac Młyński i wbiegamy na drugą pętlę słyszę znajome słowa "brawo Monia" doping kibiców niesie, póki co, ale nie wyprzedzajmy faktów. Przede mną kolejna seria podbiegów, już tak mi się nie chce. Dobiegam do Wysokiej Bramy, tam stoi Pati i mama to pomaga i dodaje siłę na kolejne kilometry (albo chociaż metry). Nie trzymam się nikogo, nikogo też nie gonię, co jakiś czas zrównuję się z Kamilem, ale na pogawędki jakoś nie mamy ochoty. Dobiegam do nawrotki, tam już jest ciężko, widzę, że jakiś kibic podaje biegaczom wodę - chwała mu za to! Nie zdążyłam sięgnąć po metalowy kubeczek owego Pana, jednak myślę sobie, że wytrzymam, w końcu zaraz będzie punkt nawadniający. Zbiegam myśląc już tylko o kubeczku wody. Wyciągam rękę po wodę i zanim zdążyłam wziąć kubeczek do ręki, chłopak, który mi podawał, już go upuścił, krzyknął "przepraszam". Myślę sobie, że przeprosiny nie ukoją mojego pragnienia, wtedy się ucieszyłam, że przede mną kolejny punkt nawadniający. Widzę mamę i Pati krzyczę "woda, woda, pić" i wtedy jak grom z jasnego nieba uderzyły mnie słowa wolontariuszy "nie mamy kubeczków" Tego uczucia wściekłości i przerażenia nie jestem w stanie opisać słowami. W mojej głowie zrodziła się panika, a z oczu zaczęły płynąć łzy. Szczerze nienawidziłam tego, kto dopuścił do takiej sytuacji. To przecież niepoważne, że w ponad 30-stopniowym upale nie mogę dostać wody!!!!!!! Znowu dobiegam do Placu Młyńskiego, na widok kibiców przykładam palec do ust i proszę o cieszę, niech ktoś mi tylko powie "dawaj Monia" to uduszę! Biegnę dalej, zrezygnowana jak nigdy do tej pory, podbiegi już pokonuje od niechcenia, chcę tylko pić! Aż tu nagle oczom moim ukazuje się butelka wody. Podnoszę ją z chodnika i wylewam na siebie. Jako że była gazowana nie decyduje się na przełknięcie. Na szczęście 300 m dalej stoi mama, zorganizowała kubeczki i mam wodę, mogę przełknąć - jest o niebo lepiej. Czuje jak mój organizm się chłodzi, przestaje parować. Ostatnia pętla to już tylko formalność, trzeba ją pokonać, na nawrotce znowu mijamy Bohatera tego dnia, czyli kibica który podawał wodę! Ma plastikowe kubeczki, tym razem decyduje się sięgnąć po
jeden. Biegnę i kiedy już dobiegam do ostatniego zbiegu czuję kubeł zimnej wody na moich plecach! Myślę sobie o co chodzi? Patrzę, a dogania mnie mój brat! Który chlusną mi wodą w plecy na orzeźwienie. Tego się nie spodziewałam! Decydujemy się z Michałem na wspólne uniesienie rąk i trzymając się za dłonie przekraczamy linię mety! :)
Kiedy my już powoli wracamy do siebie, idziemy do mamy i Pati. Tam okazuje się jest napięta atmosfera, Pati z fotografa wcieliła się w rolę pomocy medycznej, gdyż jeden z biegaczy zasłabł na trasie i nie było nikogo, kto mógł mu pomóc! Przyjechali Joannici, a do przyjazdu karetki minęło ok. 20 minut! Jestem z Lidzbarka i nie powinnam narzekać na "swój bieg", ale przy tak kolosalnych błędach organizacyjnych wstyd mi będzie zaprosić kogoś do Lidzbarka na przyszłoroczną edycję. Totalnie nie rozumiem po co byli żołnierze. Tzn. teoretycznie wiem, żeby obstawiać trasę. Ale tylko jeden przytrzymywał ludzi, aby poczekali, aż przebiegniemy, reszta stała, a ludzie... no cóż, jedna pani jak weszła pomiędzy nas i nie wiedziała co zrobić to stała na środku, muszę przyznać, że to akurat było bardzo niebezpieczne zarówno dla niej jak i dla biegaczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz