9/02/2014

50te Losserloop - Polska znów na podium!

Tak się ostatnio złożyło, że totalnie nie miałam czasu na bloga. Wynika to z tego, iż ciągle jestem poza granicami Polski, a więc mój czas wolny jest ograniczony do minimum. Jednak teraz korzystając z okazji, że nie mam nic do roboty, postanowiłam trochę podzielić się swoim biegowym życiem. Poza tym, iż trenuję, regularnie jak nigdy dotąd w Niemczech to jeszcze startuję w zawodach na obczyźnie. I tak tydzień temu trafiło mi się pudło na holenderskiej ziemi. Jak do tego doszło?

A więc od początku zaplanowany mieliśmy start w Losser, w ubiegłym roku startowaliśmy z Michałem i tatą i podczas tego pobytu planowaliśmy to powtórzyć. Plany się nieco zmieniły, jeśli chodzi o udział Michała, któremu dokuczały kontuzje, jednak ja i tata postanowiliśmy pojawić się na starcie 50. Losserloop.

Półmaraton był zaplanowany na godzinę 11:50, a więc po godzinie 8 zjadłam śniadanie, odczekaliśmy, spakowaliśmy się i pojechaliśmy. Szybka, sprawna rejestracja, przypięłam numer do koszulki, aby po chwili stanąć w gronie holenderskich biegaczy na starcie. Szczerze nie zrozumiałam ani jednego słowa speakera, wiedziałam tylko, że muszę biec, gdy po wspólnym odliczaniu, wszyscy wystartowali.

Początek był dosyć szybki, przy owacjach kibiców- mamy, Szymona i Michała nogi same niosły,  pętla kilometrowa po stadionie i ruszliśmy "w miasto" po raz pierwszy (bieg składał się z 4 pętli). Biegło mi się rewelacyjnie, może dlatego, że od samego początku wyszłam na drugą pozycję, chociaż trzymałam tempo lepsze od założonego, czułam, że spokojnie mogę tak biec. W miasteczku grała orkiestra, na trasie było sporo dopingujących kibiców. Po pierwszej pętli czułam, że mogę jeszcze powalczyć o pierwszą pozycję. Wybiegliśmy na drugą pętle i znowu było rewelacyjnie, na ostatnich kilometrach drugiego okrążenia, zaczęła mnie doganiać czołówka biegu na 10-km. Obecność tych zawodników spowodowała, że ja również zaczęłam przyspieszać, śmiałam się do siebie, że chyba idę z ich wiatrem. Wszystko się zmieniło na początku trzeciej pętli.

Wybiegając trzeci raz do miasta poczułam raptowny brak sił, zupełnie jakby ktoś odłączył dopływ prądu. Zaczęłam zwalniać, trochę spanikowałam, zaczęłam mocniej pracować rękami, ale nogi coraz bardziej zwalniały, a w głowie zaczęło się kręcić. Pomyślałam, że wrócę do moich bliskich, że chyba nie dam rady. Powoli zwalniałam, aż w końcu się zatrzymałam, byłam totalnie słaba. Najpierw kucnęłam, później usiadłam na chodnik. Uznałam, że to koniec, potrzebuję pomocy i niech ktoś mnie zaprowadzi z powrotem na stadion, bo o własnych siłach nie pokonam tych 200 metrów. Zdumiałam się, kiedy biegacze zaczęli mnie wyprzedzać bez słowa, ba, nawet samochody mnie mijały i nikt nie zapytał czy mi pomóc. Spędziłam ok. minuty na chodniku i w końcu postanowiłam, że wstanę. Udało się i skoro już tak stałam to postanowiłam,
że przetruchtam kawałek. Odwróciłam się i ciągle nie widziałam żadnej kobiety w pobliżu, a więc ciągle byłam na drugiej pozycji. To trochę poprawiło mój humor, poza tym chyba zaczął działać wciągnięty chwilę wcześniej żel od Agisko. Biegłam przed siebie, pokonując 3 z 4 pętli, jednak już wolniej niż wcześniej.
Próbowałam znaleźć przyczynę swojego zasłabnięcia, bałam się, żeby nic poważnego mi się nie stało, ale skoro czułam, że zaczyna mi się poprawiać, postanowiłam kontynuować bieg. W końcówce okrążenia dołączył do mnie Michał na rowerze, a mijając Szymona i mamę poprosiłam o kolejną porcję żelu, aby jeszcze bardziej naładować swoje akumulatory.

Brat towarzyszył mi również na ostatniej pętli, dzięki niemu wiedziałam, że trzecia kobieta traci do mnie ok. 20 sekund. Po wcześniejszym zasłabnięciu przestałam walczyć o czas, postanowiłam trzymać pozycję i cieszę się niezmiernie, ponieważ mi się udało. W ubiegłym roku Michał stał na drugim stopniu podium w Losser, w tym roku ja obroniłam honor Polaków i nazwisko Sawiczów :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz