|
Fot. Luks Warmia |
W minioną sobotę w moim rodzinnym mieście odbył się III Lidzbarski Bieg Przełajowy, choć nie planowałam startu w tym wydarzeniu to jednak w ostatniej chwili się zgłosiłam. Uznałam, że miło by było urozmaicić trening w strome górki, które jeśli już na treningach się trafią to pokonuję marszem i jeszcze na szczycie daje sobie chwilę na ustabilizowanie oddechu.
Pogoda tego dnia była iście letnia. Słoneczko grzało od samego rana. Czy miałam jakieś konkretne założenia na ten bieg? Niekoniecznie. Trasa mocno pofałdowana, dystans konkretnie nieokreślony, nie było sensu nastawiać się na konkretny czas, a już tym bardziej walczyć o życiówkę. Po godzinie 12 wszyscy biegacze z biegu głównego (wcześniej rozgrywały się biegi w kategoriach
|
Fot. Luks Warmia |
dzieci i młodzieży) ustawili się na bieżni, gdzie był wyznaczony start. Kilka słów sędziego i ruszyliśmy. Przyznam, że zaczęłam ciut za mocno, tempo 4:30 nie było takim, które jestem w stanie utrzymać na takiej trasie. Wiedziałam, że muszę zwolnić. Na pierwszym kilometrze biegliśmy jeszcze większą grupą, hmm... może nie za dużą, ponieważ startujących było tylko kilkadziesiąt osób, najmocniejsi od razu pognali do przodu tak, że nawet na ich plecy nie mogłam długo popatrzeć, jednak jeszcze przez drugi kilometr miałam w zasięgu swego wzroku jakichkolwiek biegaczy. Drugi tysiączek już nieco wolniej, ale tylko 10 sekund. To tempo było już bardziej komfortowe, jednak ciągle za szybkie
|
Fot. Luks Warmia |
na tę trasę. Na trzecim kilometrze zaczęło się przerzedzać, jednak ciągle widziałam 2 pierwsze kobiety, które gdzieś tam toczyły walkę o pozycję. Totalnie straciłam wszystkich uczestników biegu na największym podbiegu tego dnia. Znałam tę górkę wcześniej jej widok mnie nie zaskoczył, była stroma, była piekielnie stroma i całkiem długa, jednak postanowiłam, że podbiegnę. Po kilkunastu krokach już żałowałam swojej decyzji, serce waliło jak opętane, dyszałam jak parowóz, a ostatnie kroki przed wdrapaniem się na szczyt to już tylko powłóczenie nogami. Ale żeby było ciekawie to po "wbiegnięciu" trzeba było równie stromo zbiec, a zbiegi to moja Pięta Achillesowa. Spojrzałam jeszcze na Garmina - ostatni kilometr zajął mi 5:06, nieźle pomyślałam sobie. Zaczęłam nieudolnie zbiegać i nie wiem czy teraz serce bardziej mi nie biło, stresowałam się nieziemsko, wszędzie pełno wystających korzeni, ale udało się w zdrowiu dotrzeć do poziomu. Przede mną teraz był już ostatni
|
Fot. Luks Warmia |
kilometr z pętli. Przed sobą nie widziałam już totalnie nikogo, obejrzałam się za siebie tam również pustka. Z jednej strony pomyślałam sobie, że to fajnie, biegnę bez ciśnienia, jestem na trzeciej pozycji, chociaż gdzieś w głębi duszy brakowało mi kogoś kto pobudziłby we mnie ducha rywalizacji. Wbiegając na drugą pętlę, a więc przebiegając przez stadion usłyszałam, że jedna z kobiet właśnie z niego wybiega, zaczęłam się zastanawiać czy może by nie spróbować jej gonić. Ale ten pomysł jakoś nie do końca przypadł mi do gustu, zastanowiłam się głębiej i uznałam, że nawet jak wypruję się z siebie flaki i pobiegnę tak jak ostatnio interwały to zdechnę po tym jednym kilometrze i stracę całą przyjemność biegania. Tak więc wypruwanie flaków odłożyłam na później, Na ten sezon mam już trochę startów zaplanowanych, będzie okazja się sprawdzić. Biegnąc tak w samotności zaczęłam się bawić, przebiegając przy płotkach nawet zaczęłam sobie przy nich podskakiwać. Byłam spokojna, ale i moje tempo było za spokojnie, spojrzałam na Garmina, a tam 5:20, no więc moja swoboda się wyjaśniła, odwróciłam się, żeby zobaczyć czy może ktoś mnie goni, jednak pusto. Mimo wszystko uznałam, że przyspieszę, bo ostatnie treningi wykonywałam o wiele szybciej. Troszkę podkręciłam i znowu dobiegłam do wspomnianej wcześniej góry. Teraz pokonywałam ją całkowicie spokojnie, choć oddech i tak przyspieszył. Dobiegając do mety czułam ogromną radość. To był świetny bieg! Zaczęłam sezon od rewelacyjnego startu. Dobra, dobra, z czasu nie mogę być zadowolona, jeśli chcę porównywać go do jakichkolwiek swoich osiągnięć, ale życiówki będę szlifować na asfalcie! Startem docelowym w tym sezonie jest 15. Poznań Maraton :) A w Lidzbarku wywalczyłam 3 miejsce zarówno w klasyfikacji generalnej jak i w kategorii wiekowej, do tego na losowaniu sprzyjało szczęście i stałam się posiadaczką koszulki Teamu BBL :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz