10/15/2013

II Bieg Oliwski

Przeprowadzka i powrót na studia spowodowały ogromne zaległości na blogu. Dziś w końcu mam chwilę, aby usiąść przed komputerem i opisać, co prawda nie wszystkie treningi, lecz niedzielne zawody, a mianowicie II Bieg Oliwski.

Dzień rozpoczął się przed godziną 8, nadmiar emocji spowodowany startem w zawodach zaserwował wiele pobudek w ciągu nocy, więc gdy nadeszła pora na wstawanie, ochoczo podniosłam się z łóżka, aby przygotować sobie śniadanie mistrzów! Uwielbiam te przedbiegowe posiłki. Kiedy żołądek był pełny, a torba spakowana, mogliśmy wyruszać. Tego dnia towarzyszyli moi najwspanialsi kibice - Szymon, Karolina, Agnieszka, którzy ten niedzielny poranek postanowili spędzić razem ze mną. Wstali z łóżek, aby mnie dopingować, nie ma nic lepszego na świecie niż takie wsparcie. :) Za co im z całego serca dziękuję! Start zaplanowany był na godzinę 12, my na miejscu zjawiliśmy się przed 11, a więc miałam czas na spokojne przygotowanie się i rozgrzanie. Mimo iż miejsce nie zmieniło się w stosunku do roku poprzedniego to cała aura jak najbardziej. Stworzone zostało mini miasteczko biegowe. To już nie budka, gdzie mieściło się biuro i jeden namiocik, przy którym wydawano posiłki regeneracyjne. Tym razem na polanie rozstawione zostały namioty sponsorów i stoły dla biegaczy. Meta to nie po prostu napis na zużytym plakacie, a dmuchana brama jak na wszystkich biegach. Było czuć klimat zawodów, a nie truchtanie w większej grupie. Ponadto w tym roku nie biegliśmy tylko dla siebie, trasę pokonywaliśmy dla 19letniego Kamila, który choruje na białaczkę. Utkwiły mi słowa organizatorów, którzy chwilę przed startem powiedzieli "Jeśli na trasie dopadnie was kryzys i pomyślicie, że już nie dajecie rady, pomyślcie o Kamilu, on walczy z chorobą każdego dnia". Takie słowa niesamowicie motywują i kryzys typu kolka staje się niczym.

Z przyczyn technicznych start został nieco opóźniony, ponadto dowiedzieliśmy się, iż trasa licząca według wcześniejszych założeń 10km jest o prawie 2000m dłuższa. No cóż, powiedziało się "a" trzeba powiedzieć "b".  Chwilę po 12 mogliśmy stawać na linii startu, wspólne odliczanie i o 12:17 w końcu naciskam "START"! Przebiegamy przez boisko KS Olivia i wybiegamy na ulicę Kościerską, trochę asfaltu i wbiegamy na parking, aby pohasać nieco po trawce. Widzę przed sobą sporą grupę biegaczy, ale nie myślę ani o doganianiu kogokolwiek ani o ściganiu się. Plan jest prosty pokonać 10km w tempie 4:24-4:30/km. Pierwszy kilometr i Garmin mówi o tempie 4:42, "to nic" myślę sobie, przecież mam 2km od organizatorów na roztruchtanie. W końcu wbiegamy w las i tam mój przyjaciel GPS wariuje. W nogach czuję moc, na podbiegach więcej wyprzedzam niż daje się wyprzedzić, a Garmin mówi, że kilometr zajął mi 5 minut 25 sekund. Uświadamiam sobie, że to totalnie nie możliwe, a mój kompan zwyczajnie się pogubił w lesie, więc słuchanie go nie ma żadnego sensu, mogę się tylko niepotrzebnie stresować. Na 3. km mijamy zwierzęta, lamy i wielbłądy są bardzo zainteresowane naszym widokiem i bacznie nas obserwują. Pecha mają zwiedzający, którzy stoją z drugiej strony wybiegu. Kiedy czuję, że jest dobrze dobiega do mnie głos zmęczenia, wiem jak bardzo wyprowadza mnie to z równowagi, więc postanawiam, że tego dnia nie dam się wybić z rytmu i uciekam. Garmin mówi, że tym razem przebiegliśmy tysiączek o 25 sekund szybciej, jednak i tak mu nie ufam. Musi jeszcze popracować na odzyskanie mojego zaufania. Dotychczasowa trasa to same zbiegi i podbiegi, o płaskiej asfaltowej powierzchni nie ma mowy. Są to niecodzienne warunki dla mnie, ale niewątpliwie ciekawe. Po 4. kilometrze część biegaczy odbija w stronę mety (jest to grupa, która zdecydowała się na bieg na dystansie ok.5km), my jednak biegniemy w przeciwną stronę. Ciekawa ciągle jestem Wzniesienia Marii, którym straszono nas przed startem.  Zanim do niego dobiegamy mamy do pokonania kilka pagórków, w międzyczasie ktoś na mój widok mówi "3 kobieta", szczerze mówiąc nie byłam tego świadoma, od początku nie pilnowałam pozycji, a więc ta informacja była miłym zaskoczeniem. Nogi już nieco czują zmęczenie, jednak każdy podbieg kończy się zbiegiem i mimo iż totalnie nie radzę sobie, nie umiem poprawnie technicznie zbiec, nie tracąc pozycji to moje nogi nieco odpoczywają. No i po 6.km skręcamy w lewo i zaczyna się wspinaczka! 7. km to bieg pod długą krętą górę, aby nie czuć, że coś mnie boli myślę o momencie wbiegnięcia na metę. Wiem, że czekają tam moi bliscy i dla nich chcę jak najszybciej pokonać trasę, w końcu na zewnątrz jest zimno, więc nie mogę dopuścić, aby za bardzo zmarzli. To nieczyste zagranie z lewą półkulą okazało się skuteczne, ani razu nie usłyszałam głosu "Zwolnij, zatrzymaj się", wręcz przeciwnie chcę gnać. Po wdrapaniu się na szczyt nadszedł czas na "zejście" z niego. Jest to niesamowicie niebezpieczne, przynajmniej dla mnie, gdyż jak już wspomniałam nie umiem radzić sobie sprawie z takimi odcinkami trasy. Wystające korzenie sieją strach i przed oczami ukazują się wizje upadku i kontuzji, lepiej zwolnić niż zrobić sobie krzywdę. Zbieg mimo, że długi to w końcu się kończy, a my po niedługim czasie wybiegamy z lasu. Wtedy zaczynam wierzyć w dane z Garmina, który mówi, że 9.km pokonuję w 4 minuty i 19 sekund, czyli jest dobrze, a nawet za szybko. Ale do mety już tak blisko, zaraz będę świętować z bliskimi mi ludźmi, zaraz przy nich będę, na mojej szyi zawiśnie piękny medal. Na kolejnym kilometrze zahaczamy już o trasę biegu minionej edycji, wiem już gdzie jestem i kiedy cieszę się 3. miejscem z zza pleców wybiega mi drobna krótkowłosa sylwetką, niestety to kobieta... Nie wiedzieć czemu nie podejmuję walki o pozycję,
może to już zmęczenie. Jednak kiedy wybiegam na ostatnią prostą i widzę 3 znane mi postacie siły powracają i na metę wpadam po 51minutach 58sekundach. Dystans według Garmina to 10.75km, jednak z całą pewnością twierdzę, iż pomylił się on i organizatorzy byli bliżsi prawdy mówiąc, że było to 12km. Ostatecznie na dekoracji okazuje się, iż   na 3 pozycji w kategorii 16-39 lat plasuje się MONIKA SAWICZ Z LIDZBARKA WARMIŃSKIEGO, otrzymuję statuetkę, która przypomina swoim kształtem dom pingwina, na szyi zawisa mi śliczny medal, a ten dzień przypomina piękny festyn rodzinny. Bardzo miłym zaskoczeniem okazuje się upominek od sponsora, Dr.Oetker'a. Ponadto to mój numer startowy -173, okazuje się szczęśliwy w losowaniu i otrzymuję kubek od Radia Gdańsk oraz kawę. Na koniec McDonald's w nagrodę i powrót do domu. Ten dzień utkwi mi na długo w pamięci również ze względu na moich towarzyszy, rzadko mam swoich kibiców, ale uczucie, że oni są i mnie wspierają jest jedno z najpiękniejszych! :)







4 komentarze:

  1. 12 km na pewno nie było, widać to nawet po czasach, większości pomiar wyszedł 10,6- 10,7 km, co patrząc na wyniki jest ralne w moim przypadku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak naprawdę nikt nie wie jaki to był dystans :P Według mnie ponad 11km, wnioskując po czasie.

      Usuń
  2. Racja, ale organizatorzy przyznali, że trasa mierona była po dwie osoby, więc część dystansu się pokrywała. Jednak wyniki wskazują i pomiary sporej grupy osób, że 11 km nie było.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie bardzo rozumiem uzasadnienie, ale w sumie jakie to ma znacznie? 200m mniej czy więcej? :) Dla mnie liczy się radość z przebiegniętego dystansu i rewelacyjne miejsce przy okazji :) To daje nadzieje na przyszłość i motywuje do kolejnych treningów :)
      Pozdrawiam

      Usuń