10/30/2013

Deja vu?

Kolejna sobota się zbliża, a ja mam zaległości z poprzedniej. O czym takim jeszcze nie wspomniałam? O Kolbudzkiej "10"!

Poranek zaczął się rutynowo jak to bywa w dni zawodów, owsianka, miód i dżem - standard! Mimo, że do Kolbud jedzie się ok. 30 minut, postanowiłam wyruszyć nieco wcześniej, tym bardziej, że jechałam sama, a w domu już mi się nudziło. Po przybyciu kolejna rutynowa czynność, odebranie numeru, przebranie się (ostatni raz w tym sezonie bezrękawnik AKB Lidzbark Warmiński), rozgrzewka i o 12:30 nadszedł czas na ustawienie się. Trasa zapowiadała się, hmmm... ciekawie. Szczerze mówiąc chciałam pobiec dobrze, nawet bardzo dobrze, jednak organizatorzy ostudzili mój zapał. Trzeba było puknąć się w głowę i przypomnieć sobie, że startem docelowym tego sezonu jest Bieg Niepodległości.
Małe opóźnienie i ruszyliśmy. Na początek dostaliśmy trochę asfaltu, całkiem przyjemnie się biegnie, gdy nagle na drugim kilometrze oczom ukazuje się pokaźna górka. To dopiero początek, a oddechy biegaczy już ciężkie, wcale nie ma się co dziwić, taki podbieg każdemu dałby w
kość. Gdy udaje się uporać i wdrapać na szczyt, wbiegamy do lasu. Profil trasy mówił, że tutaj już będzie płasko, jeszcze przed startem pomyślałam, że może być całkiem przyjemnie. Oj, jak się pomyliłam, po nocnych opadach wcale nie jest tak lekko.Cała sterta mokrych liści sprawia, że wkładam w bieg dużo siły, a jaki jest tego efekt? Mam wrażenie, że stoję w miejscu! Dodatkowo kałuże na całą szerokość ścieżki i wystające korzenie, miejscami trzeba naprawdę zwolnić, aby nie nabawić się kontuzji. Co jakiś czas zrównuję się z zapoznanym w biurze zawodów biegaczem, wymieniamy kilka zdań, aż w końcu kolega mówi, że według niego jeszcze tylko 1,5 km zostało, mój Garmin mówi, że dotychczasowy dystans to 7.88 km. Przez głowę przechodzi mi myśl, że może mój GPS się pomylił, w końcu biegniemy w lesie, więc to nic dziwnego. Ale nie, nie tym razem! Po minięciu 1,5 km i tablicy "9km" dobiegamy do kolejnej! Na trasie na 10. km zamiast mety pojawia się tablica! A więc gdzie koniec? Na szczęście niedaleko, bo niecałe 500 metrów. Dobiegam do mety po 49 minutach, jestem już nieco zmęczona i trochę zawiedziona
Biegowa rodzina
szczerze mówiąc, jednak co się okazuje? Znów jestem w czołówce, tym razem zepchnięta o jedną pozycję, jednak jest miejsce pucharowe w klasyfikacji open kobiet! Kolejny raz wracam z pucharem do domu, z dumą wsiadam z nim do autobusu i całą drogę trzymam moje trofeum na kolanach! :) A teraz ostatnie 2 tygodnie treningów i w końcu TEN dzień!
Do Biegu Niepodległości pozostało TYLKO 12 dni i AŻ 12 dni do zakończenia wyzwania żywieniowego, przekąsiłabym coś słodkiego.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz