Tego posta postanowiłam napisać, gdy emocje już nieco opadną. Będąc "na gorąco" po biegu mogłabym przesycić wpis w nadmiernej ilości goryczą, a nie chcę za kilka lat czytać takich wspomnień :) Zacznę, więc od początku, aby wyjaśnić skąd się wzięły takie emocje.
Relacja ze startu w biegu "Biegiem Po Wichrowskich Lasach" to pierwszy post na moim blogu! Start był niesamowicie udany, gdyż zakończył się pierwszym zwycięstwem w życiu :) A więc w tym roku nie mogłam sobie odpuścić tej imprezy. Przyciągnęły mnie do Wichrowa miłe wspomnienia, świetna organizacja i nietuzinkowa trasa. Ponadto do wystartowania udało mi się namówić mojego brata, więc Rodzeństwo z Północy znowu razem na trasie - rewelacja, a żeby było jeszcze lepiej to Michał zapowiedział, że mnie poprowadzi! No już lepiej być nie mogło! Do Wichrowa pojechała z nami jeszcze Pati, a zawiozła nas tam znajoma biegaczka - Ewa, za co dziękujemy :) Do startu mieliśmy bardzo dużo czasu, gdyż biuro zawodów zamykano o 10, a rozpoczęcie biegu zaplanowano na 11:30. Miałam więc czas na wciągnięcie żelu od Agisko, zapicie go izotonikiem i stres... Bardzo dużo stresu. Chciałam jak najszybciej
znaleźć się na trasie, ogromną ulgę poczułam, gdy o godzinie 11:30 wystrzeliła petarda i ruszyliśmy! Początek naprawdę mocny, trasa na pierwszej pętelce to głównie podbiegi i zbiegi, podbiegi i zbiegi! Gnałam mocno! Pierwszy kilometr według mojego Garmina wyniósł 4:15, a głowa podpowiadała śmigaj śmiało, dasz radę to utrzymać. Jakże ona się pomyliła. Przede mną było kilkadziesiąt biegaczy, w tym jedna kobieta totalnie poza moim zasięgiem - 52-letnia, pani Krystyna Pieczulis oraz jeszcze jedna zawodniczka, z którą zaczęłam toczyć walkę o pozycję, którą ostatecznie przegrałam. Mijając pierwszą 2,5-kilometrową pętlę spotkaliśmy Pati, która dała znać, że za plecami wiezie mi się jakaś kobieta. Generalnie od pewnego czasu słyszałam już sapanie aczkolwiek nie wiedziałam od osobnika jakiej płci ono pochodzi, Pati rozwiała wątpliwości. Na drugiej pętli bieg zaczynał stawać się coraz cięższy, tempo zaczęło diametralnie spadać. Głowa już nie mówiła, że damy radę, teraz wręcz wrzeszczała "zeeeejdź, odpuść, zaraz się zrzygasz". Ponadto ta presja, że ktoś wiezie się plecach, straszne uczucie. Nie miałam siły, żeby uciec, a rywalka ani myślała mnie wyprzedzić. Pomagał mi fakt, że obok jest mój brat, że mnie poprowadzi. Kolejne 2,5 km za
nami, czyli znowu przebiegamy przez start i lecimy na kolejną pętelkę, czyli tą z początku biegu. Tutaj znowu górka, z górki, górka, z górki i to (jak mi się wydawało) nieskończoną ilość razy. O ile na podbiegach byłam mocniejsza to na zbiegach traciłam. I tu znowu powtórzę, jak bardzo nienawidzę jak w takich momentach ktoś wiezie mi się na plecach. Niszczyło mnie to strasznie, wydawało mi się, że już nie dam rady. Ale z drugiej, tak już z perspektywy czasu, myślę sobie, że to była solidna lekcja dla mojej głowy. Pani Ela z Olsztyna zahartowała mnie ogromnie, przez to będę mocniejsza w czasie kolejnych startów! Za to owej zawodniczce powinnam podziękować, pewnie taki trening głowy przyda mi się w przyszłości. :) Z drugiej strony, w przyszłości nie chciałabym, żeby powtórzyła się sytuacja z 8. kilometra biegu z udziałem tej samej zawodniczki. A o czym mówię? Mianowicie, wbiegając na ostatnią pętlę trasy, rywalka mnie wyprzedziła i odbiegła mi na kilkadziesiąt metrów. Jednak przed nami był podbieg, czyli moja całkiem mocna strona :) Postanowiłam sobie, że nie odpuszczę. Zrównałam się z biegaczką i ponownie objęłam prowadzenie. Teraz biegłam z bratem ramię w ramię. Jak już wspomniałam, obecność Michała bardzo mi pomagała, szczególnie kiedy biegliśmy tuż obok siebie. Była to już końcówka biegu, nogi miałam nieziemsko
zmęczone, dyszałam jak parowóz. Aż tu nagle coś mnie podcina! Nogi mi się zaplątały, włożyłam ogrom wysiłku,aby utrzymać się na nich, wydobyłam z siebie bardzo nieładne słowa. Nie ma co ukrywać na 8. kilometrze, 10-kilometrowego biegu, podczas którego daje z siebie dużo, żeby nie powiedzieć, że wszystko, nie należę do najprzyjemniejszych osób i nie przebieram w słowach. Okazało się, że przyczyną tego zajścia była moja rywalka. Nie próbuję dopatrywać się w tym celowości sytuacji ani żadnej premedytacji, aczkolwiek słowa "przepraszam" po biegu nie usłyszałam. Ostatecznie
na mecie zameldowałam się na 4 pozycji w klasyfikacji generalnej kobiet to dało mi drugie miejsce w kategorii wiekowej, a więc podium było! :) Tym razem po finishu nie było szczęścia, raczej łzy złości, a nerwy ukoiły ramiona brata oraz cała rzesza nieziemsko przyjaznych biegaczy! Super jest poznawać nowych ludzi, których łączy ta sama pasja!
znaleźć się na trasie, ogromną ulgę poczułam, gdy o godzinie 11:30 wystrzeliła petarda i ruszyliśmy! Początek naprawdę mocny, trasa na pierwszej pętelce to głównie podbiegi i zbiegi, podbiegi i zbiegi! Gnałam mocno! Pierwszy kilometr według mojego Garmina wyniósł 4:15, a głowa podpowiadała śmigaj śmiało, dasz radę to utrzymać. Jakże ona się pomyliła. Przede mną było kilkadziesiąt biegaczy, w tym jedna kobieta totalnie poza moim zasięgiem - 52-letnia, pani Krystyna Pieczulis oraz jeszcze jedna zawodniczka, z którą zaczęłam toczyć walkę o pozycję, którą ostatecznie przegrałam. Mijając pierwszą 2,5-kilometrową pętlę spotkaliśmy Pati, która dała znać, że za plecami wiezie mi się jakaś kobieta. Generalnie od pewnego czasu słyszałam już sapanie aczkolwiek nie wiedziałam od osobnika jakiej płci ono pochodzi, Pati rozwiała wątpliwości. Na drugiej pętli bieg zaczynał stawać się coraz cięższy, tempo zaczęło diametralnie spadać. Głowa już nie mówiła, że damy radę, teraz wręcz wrzeszczała "zeeeejdź, odpuść, zaraz się zrzygasz". Ponadto ta presja, że ktoś wiezie się plecach, straszne uczucie. Nie miałam siły, żeby uciec, a rywalka ani myślała mnie wyprzedzić. Pomagał mi fakt, że obok jest mój brat, że mnie poprowadzi. Kolejne 2,5 km za
nami, czyli znowu przebiegamy przez start i lecimy na kolejną pętelkę, czyli tą z początku biegu. Tutaj znowu górka, z górki, górka, z górki i to (jak mi się wydawało) nieskończoną ilość razy. O ile na podbiegach byłam mocniejsza to na zbiegach traciłam. I tu znowu powtórzę, jak bardzo nienawidzę jak w takich momentach ktoś wiezie mi się na plecach. Niszczyło mnie to strasznie, wydawało mi się, że już nie dam rady. Ale z drugiej, tak już z perspektywy czasu, myślę sobie, że to była solidna lekcja dla mojej głowy. Pani Ela z Olsztyna zahartowała mnie ogromnie, przez to będę mocniejsza w czasie kolejnych startów! Za to owej zawodniczce powinnam podziękować, pewnie taki trening głowy przyda mi się w przyszłości. :) Z drugiej strony, w przyszłości nie chciałabym, żeby powtórzyła się sytuacja z 8. kilometra biegu z udziałem tej samej zawodniczki. A o czym mówię? Mianowicie, wbiegając na ostatnią pętlę trasy, rywalka mnie wyprzedziła i odbiegła mi na kilkadziesiąt metrów. Jednak przed nami był podbieg, czyli moja całkiem mocna strona :) Postanowiłam sobie, że nie odpuszczę. Zrównałam się z biegaczką i ponownie objęłam prowadzenie. Teraz biegłam z bratem ramię w ramię. Jak już wspomniałam, obecność Michała bardzo mi pomagała, szczególnie kiedy biegliśmy tuż obok siebie. Była to już końcówka biegu, nogi miałam nieziemsko
zmęczone, dyszałam jak parowóz. Aż tu nagle coś mnie podcina! Nogi mi się zaplątały, włożyłam ogrom wysiłku,aby utrzymać się na nich, wydobyłam z siebie bardzo nieładne słowa. Nie ma co ukrywać na 8. kilometrze, 10-kilometrowego biegu, podczas którego daje z siebie dużo, żeby nie powiedzieć, że wszystko, nie należę do najprzyjemniejszych osób i nie przebieram w słowach. Okazało się, że przyczyną tego zajścia była moja rywalka. Nie próbuję dopatrywać się w tym celowości sytuacji ani żadnej premedytacji, aczkolwiek słowa "przepraszam" po biegu nie usłyszałam. Ostatecznie
Drużyna BOOST'a! |
P.S. Mam nadzieję, że kolejną relację napiszę już w nieco innym nastroju. Bo chyba nie do końca udało mi się zapomnieć o wszystkich zajściach. To może być spowodowane faktem, iż dzisiaj nie biegałam. Niestety złapałam kontuzję. Nie wiem co mi jest, ale pod łydką a nad achillesem nieziemsko boli mnie noga przy chodzeniu. Dam jej trochę odpocząć i za kilka dni wracam do treningów pełną parą! :)
Przede wszystkim nie życzę sobie, by wykorzystywała Pani moje nazwisko na swoim prywatnym blogu. Proszę aby zniknęło z tego wpisu. Jeśli nie, to będzie świadczyło o Pani braku kultury. Należało mnie zapytać czy zgadzam się, aby wystąpiło ono na Pani blogu. Takie sprawy należy wyjaśniać od razu, bo tak naprawdę pokazała Pani tylko jedną stronę medalu. Co do sytuacji, kiedy na siebie wpadłyśmy z mojej strony wyglądało to tak, że dwie osoby, mężczyzna i kobieta biegły przede mną blokując drogę. W pewnym momencie znalazłam lukę i kiedy Panią próbowałam minąć, Pani zabiegła mi drogę. „Nie próbuję dopatrywać się w tym celowości sytuacji ani żadnej premedytacji”, aczkolwiek słowo „sorry” powiedziałam natychmiast po tym, jak się potrąciłyśmy, lub jak Pani woli, potrąciłam Panią. Wielokrotnie podczas biegów ktoś na mnie wpadał, ale do głowy mi nie przyszło, żeby na portalach społecznościowych go obsmarowywać. Jeśli wytrąciło to Panią z rytmu, to na następnym biegu w Lidzbarku, jakoś obyłam się bez potrącania Pani i też przybiegłam na metę przed Panią. Rozumiem, że gorycz porażki i nieobronienia miejsca z poprzedniego roku jest duża, ale zalecam więcej obiektywizmu i opanowania. Na przykład takiego, jaki wykazał mój mąż, kiedy w Lidzbarku przebiegając obok Pani zachęcał Panią do gonienia mnie, bo to jest sportowa rywalizacja.
OdpowiedzUsuńElżbieta Cieśla
Jeśli została Pani urażona to przepraszam bardzo, nikogo nie staram się obsmarowywać, a nazwisko już zniknęło (ciągle widnieje na liście z wynikami, więc jest do wglądu dla każdego). Ten blog jak Pani zauważyła jest moim prywatnym dzienniczkiem i przedstawiam w nim moje subiektywne wrażenia :) Dla mnie ewidentnie było to zagranie nieczyste, bo ja nie spotykam się na tak małych biegach z takimi sytuacjami :)
UsuńSerdecznie gratuluję, że mnie Pani wyprzedziła mimo starszego wieku! Ja nie zawsze mogę wygrywać, dostałam kubeł zimnej wody i się z tym pogodziłam, tylko mnie to zmotywowało do treningów.
Jeszcze raz dziękuję i życzę powodzenia!
P.S. Więcej uśmiechu na co dzień!