5/05/2014

Jestem zającem!

Stało się, pierwszy raz zaliczyłam bieg, w którym nie walczyłam o czas, a właściwie nie walczyłam o swój czas, moim celem było doprowadzenie grupy biegaczy na metę w czasie dwóch godzin i dziesięciu minut. Z racji, że był to mój debiut jako pacemaker stresowałam się już od kilku dni. Do Grudziądza wyruszyliśmy wraz Justyną i Piotrkiem tuż po godzinie 8, sama droga dłużyła mi się nieziemsko, chciałam być jak najszybciej na miejscu i znaleźć się na trasie. Lęki miałam różne, czy uda mi się utrzymać tempo? Czy nie będę szarpać? Czy nie dam się ponieść? I najważniejsze - czy ktoś w ogóle będzie chciał ze mną biec? Po niespełna dwóch godzinach spędzonych w podróży w końcu dotarliśmy do celu. Na miejscu był już Michał, on również tego dnia miał swoją misję - jego celem było poprowadzenie biegaczy na 1:55 (tutaj jego relacja: http://biegaczzpolnocy.blogspot.com/2014/05/zajeczy-debiut-relacja-z-ii-pomaratonu.html ). Czym prędzej pobiegłam do biura zawodów po pakiet startowy, który był naprawdę
Źródło: http://www.chayden.net/Runs/Adidas/
rewelacyjny, znajdował się w nim standardowo numer + agrafki, a ponadto koszulka techniczna (śliczna), smycz, żel Squeezy, broszurki o ciekawych miejscach w Grudziądzu i najlepsza niespodzianka - kubek, który wraz z kubkiem od Radia Gdańsk jest moim ulubionym :) Do tego jako zając otrzymałam specjalną koszulkę pacemakera i tabliczkę, którą generalnie mieliśmy zostawić na ok. 5. kilometrze. Po odebraniu wszystkiego nadszedł czas na przebieranie, szybko wskoczyłam w biegowy strój, oddałam rzeczy do depozytu, założyłam plecak, przymocowałam balony i właściwie byłam gotowa. Mieliśmy jeszcze sporo czasu, więc sobie staliśmy, żartowaliśmy, humory dopisywały wszystkim. Spotkaliśmy też sporo biegaczy, których ja dotychczas znałam tylko z facebook'owej strony Biegacza z Północy. Super jest poznawać nowych ludzi :) Porobiliśmy też sobie sporo zdjęć, tzn. ekhm, Pati porobiła,
my pozowaliśmy. I kiedy już ruszyliśmy w stronę startu poczułam, że coś jest nie tak z moimi spodenkami - no i rzeczywiście było, przód i tył zamieniły się stronami. Początkowo chciałam pobiec do przebieralni, ale jako że czasu było mało, a i ostatnio zapoznałam się ze zdjęciami z kampanii Adidasa - Runners, Yeah We're Different! szybko ściągnęłam spodnie na bieżni i strony wróciły na swoje miejsce. Po tych wszystkich potyczkach w końcu mogłam w 100% gotowa stanąć w gronie biegaczy. Już jak tylko się ustawiłam dołączyła do mnie pani, która planowała ze mną biec. Cieszyłam się, bo jeszcze poza jednym panem, moja grupa się nie powiększała. Wspólne odliczanie i START! Bałam się początku, nie chciałam dać się ponieść, chciałam, aby te pierwsze metry to biegacze poprowadzili mnie, chciałam, aby to oni pokazali mi tempo, którym mamy biec. Chyba jednak wszystkim za dobrze się biegło, bo na pierwszym tysiączku niestety odnotowałam zajęczą porażkę, polecieliśmy o 25 sekund za szybko! Bałam się, że niestety moja grupa może to odczuć później, pomyślałam, że bardzo bym się zdenerwowała, gdybym na swoim półmaratonie miała biec po 4:40/km, a zając by mnie poprowadził na 4:15... Na
kolejnym kilometrze zwolniliśmy i to bardzo, obiecałam sobie, że już żadnych zrywów nie będzie. Usłyszałam ciężki oddech jednej pani, zapytałam co się dzieje, okazało się, iż ma alergię i w okresie wiosennym ma takie duszności. Ulżyło mi, że to nie przeze mnie. Kolejne kilometry już spokojnie, a do mojej grupy dołączały się kolejne osoby. Do 10. km trzymaliśmy się we 4, ale tuż za nami były kolejne 4 osoby. Bardzo chciałam wszystkich doprowadzić, jednak po kilkuset metrach zaczęły się przetasowania. Część biegaczy poleciała, wyprzedzając nas, a część została za nami. Ostatecznie zostałam z 2 panami. Co jakiś czas ucinaliśmy sobie pogawędki. Panowie w pewnym momencie powiedzieli, że nie dadzą rady, że planowali i tak gorszy czas, że jeszcze trochę pobiegną ze mną i
odpuszczą. Nie mogłam się na to zgodzić! Mówiłam, że kryzys jest czymś normalnym, trzeba go przełamać, a dopóki nogi dają radę to nie można się poddawać, głowa zawsze będzie zrzędzić, ale ją wystarczy "wyłączyć" i lecieć dalej. Chyba trochę pomogło, bo jeden z moich towarzyszy był mile zaskoczony, kiedy zobaczył tabliczkę z 14. km, stwierdził, że to szok, że on jeszcze daje radę! On był zadowolony, a jaka ja byłam szczęśliwa! Z chęcią oddałabym trochę swoich sił, które po ostatnich treningach stają się niewyczerpalnym zasobem mojego organizmu ;) Kolejne kilometry to już zmiana nawierzchni, mimo że biegliśmy przez las to nie brakowało wsparcia kibiców - ci, byli wszędzie! Rewelacja! Do 18stego kilometra biegliśmy razem, ale moi towarzysze opadali z sił, jeden pan niestety został. Wielka szkoda, ale jeszcze miałam jedną osobę, którą chciałam doprowadzić. Niestety nie mogłam na nikogo poczekać, w końcu 2:10 to nie 2:15! Osobiście trasy nie znałam, wiedziałam tylko tyle, co mówił mi Michał. Stąd też miałam świadomość, iż na 20. km będzie podbieg. Nie chciałam, aby była to niespodzianka dla moich towarzyszy, więc uprzedzałam, aby zostawili sobie trochę sił. Ta górka jednak okazała się bezlitosna dla
"mojego" biegacza. Motywowałam go, że meta jest blisko, zachęcałam, aby wykrzesał z siebie jeszcze trochę sił! W odpowiedzi usłyszałam, że już od 3 kilometrów ciągnie na resztach energii. I kiedy przeszedł do marszu myślałam, że niestety na metę wbiegnę sama... Jednak mężczyźni są twardzielami i wiecie co? Ten pan również okazał się być silny, po chwili znów biegliśmy ramię w ramię, aby na metę wpaść z czasem 2:09:13!!!! Udało się! Po biegu piwko, pączusie, zupka - mniam! A na koniec grill u Kamila, było super - DZIĘKUJĘ! :) W drodze powrotnej do Gdańska byłam na tyle wykończa, że spałam. To był udany dzień! :)

1 komentarz:

  1. Hehe! :D Mój "balonik 2:10" xD Super debiut pacemakerski :) Byłaś pod moją obserwacją przez cały półmaraton! :D Pozdrawiam i zapraszam do mojej relacji! http://zaktywizowani.blogspot.com/ :)

    OdpowiedzUsuń