6/22/2013

Nocne zakończenie sezonu startowego

Sezon zakończony! Minionej nocy przekroczyłam linię mety ostatni raz. A wszystko działo się w Gdyni podczas Nocnego Biegu Świętojańskiego.

Powiem szczerze, że dzień wczorajszy był niezwykle skomplikowany pod względem odżywiania się. Do końca nie wiedziałam, co jeść, aby sobie nie zaszkodzić. Normalnie przed zawodami sprawa jest prosta, rano kawka i owsianka, a przed startem białe pieczywo z dżemem truskawkowym i masłem orzechowym. Jednak wczoraj trzeba było przetrwać cały dzień, gdyż wystrzał armatni zaplanowany był dopiero na 23:59. Tak więc tego dnia jadłam i makarony i truskawki, a przede wszystkim piłam dużo, dużo wody. Gdy w końcu nastał wieczór ruszyliśmy do Gdyni! Tego dnia miałam liczny team, który wierzył we mnie jak nikt na świecie! Za co wszystkim serdecznie dziękuję! W bransoletce będę robić wszystkie wieczorne treningi! Pierwszy raz miałam ze sobą tak liczną ekipę, więc od razu było wiadomo, że będzie dobrze.




Po odbiorze pakietu nadszedł czas na rozgrzewkę. Cały dzień był upał, słupek rtęci przekraczał 30 kresek, a wieczorem sądziłam, że już jest w porządku. Jednak myliłam się i to bardzo, zaduch był ogromny. W czasie truchtania z mego czoła już leciały krople potu. Wiedziałam, że lekko nie będzie, jednak ani trochę mnie to nie zniechęciło. To ostatni start w sezonie i tej nocy bardzo chciałam złamać 45 minut. Rozgrzałam mięśnie, truchtając, robiąc kilka ćwiczeń i przebieżek, a gdy nastał czas udałam się do swojej strefy. Jeszcze chwilę postaliśmy, umówiliśmy miejsce spotkania po biegu i chwilę później nastał ten moment! Punktualnie o 23:59 armata wystrzeliła, dając sygnał do startu i budząc pozostałych mieszkańców Gdyni. Zanim maty pomiarowe sczytały mojego chipa minęła minuta, tak więc swój wyścig zaczęłam o godzinie 0:00.

Początek w niesamowitym ścisku. Próbuję wyprzedzać chodnikiem, jednak zmrok i nierówności występujące na podłożu szybko mnie odciągają od tego pomysłu. Tak więc, gdy Garmin dał sygnał, że pierwszy minął pierwszy kilometr i że zajęło mi to 4 minuty i 50 sekund poczułam jak moje marzenie o złamaniu 45 minut oddala się. No cóż, trudno, nie ma co się poddawać tylko trzeba lecieć dalej. Następny tysiączek już nieco luźniejszy i udaje się go pokonać o 22 sekundy szybciej. Udaje się znaleźć miejsce do wyprzedzania, jednak tłum jest ciągle wielki, a to potęguje tylko zaduch, panujący na trasie. Jest mi już niesamowicie gorąco i czuję lekkie zmęczenie, a ponadto agrafki... Nie wiem, co dokładnie było z nimi nie tak, ale zanim wystartowaliśmy już zgubiłam jedną, a w czasie biegu kolejna się odpięła, wbijając mi się w dłoń. Domniemam, że nie tylko ja miałam ten problem, gdyż biegnąc widziałam kilka numerów na ulicy. Problem z agrafką zajął mi trochę myśli i nim się zorientowałam usłyszałam kolejny sygnał z GPS'a, informujący, że 3. km pokonałam w tempie 4:34 min/km. Tę trasę znałam, gdyż w maju podczas Biegu Europejskiego prowadziła tymi samymi ulicami, więc wiedziałam, czego się spodziewać,
aczkolwiek o zmroku wszystko wygląda nieco inaczej. Kilometry mijają w zawrotnym tempie, ale może to dlatego, że ONI czekają na mecie? Gdy już półmetek za nami wiem, że nie podołam i nie przekroczę linii mety w czasie 44:59 to jak teraz biec? Poprzednie zawody w tej miejscowości skończyłam w 47 minut i 29 sekund, więc może by go poprawić? Chyba nic nie stoi na przeszkodzie. Przede mną długi podbieg ulicą Świętojańską, jednak nie stanowi to żadnego problemu. Śmiało wbiegam,ignorując punkt nawadniający, mimo że jest mi nieziemsko duszno nie chcę stracić cennych sekund, wiem, że wytrzymam, a na mecie czeka na mnie specjalny izotonik! Z tą myślą przebiegam kolejne kilometry, aż nagle okazuje się, że do mety zostało tylko 1000m, wtedy zaczynam czuć pewny niedosyt. Jak to? Już koniec? Przebijam się przez tłum biegaczy, a za cel ustanawiam sobie pewne różowe leginsy, doganiam je, a ich właścicielka nie podejmuje rywalizacji, więc szukam kolejnego celu, jest kolejna pani, która również nie chce się ze mną ścigać. I w ten oto sposób przekraczam linię mety w czasie 46:13! Marzenie zostało odłożone do przyszłego sezonu, a ja celebruję Noc Kupały z bliskimi! :)

A jak mogę podsumować Nocny Bieg Świętojański? Organizacyjnie niczym nie odbiega od innych imprez z cyklu GPX, poza tym że otrzymaliśmy pamiątkową koszulkę. Tutaj chodziło o to, że przemierzamy ulice miasta nocą. Nigdy nie robiłam treningu o takiej porze, więc było to ciekawe doświadczenie, aczkolwiek utrzymałam się w przekonaniu, że lepiej jest biegać rano. Ze względu na zmrok było trochę niebezpiecznie, duża ilość biegaczy i nierówności podłoża mogły doprowadzić do kontuzji. Do tego zaduch ogromny, który doskwierał chyba większości z nas. Mijając towarzyszy biegu, ocieraliśmy się mokrymi rękami, ze mnie dosłownie kapało. A mimo wszystko było rewelacyjnie! :) Bieganie to jest to, co nakręca i dostarcza mnóstwo szczęścia.

Do biegu było zgłoszonych blisko 5000 osób, ostatecznie linię mety przekroczyło 4363 zawodników. Ja ze swoim czasem uplasowałam się na 939 pozycji, będąc 60 kobietą na 1191 pań.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz