Do wzięcia udziału namówił mnie nikt inny jak mój brat, który startował już w poprzednich edycjach na Zaspie i Wrzeszczu Dolnym. Miała być fajna atmosfera i rzeczywiście była.
Do przebiegnięcia jedynie 5 km,czyli wyzwanie niewielkie. Jednak totalnie nie rozważałam tego biegu w kategoriach wyścigu, tak po prostu chciałam się przebiec 5 km w gronie innych biegaczy, tym bardziej że po ostatniej Gdyni nogi jeszcze nie doszły do siebie i co jakiś czas protestują, gdy nadmiernie je wykorzystuję. Z racji, że niewielki to dystans i zdecydowanie za mało jak na niedzielne bieganie, postanowiłam, że pobiegnę do Teatru Leśnego, miejsca gdzie było biuro zawodów. Dodatkowe 6 km w ramach roztruchtania. Powiem szczerze, że już na początku pojawiły się problemy, kolana ciągle bolały i wcale nie chciały biec, aczkolwiek z każdym kolejnym kilometrem ból ustępował i tak po niespełna 32 minutach dotarłam do celu. A tam tłum biegaczy i zamknięta ul. Jaśkowa Dolina, jak się dowiedzieliśmy od organizatorów w powojennym Gdańsku jeszcze do tej pory to się nie zdarzyło. Na miejscu był już Michał, który również przybiegł na miejsce startu, jednak on do pokonania miał 3 razy więcej ode mnie. Z racji, że mieliśmy jeszcze trochę czasu, usiedliśmy i zastanawialiśmy się nad biegiem. Michał nie chciał się ścigać, nie dzisiaj. Uznaliśmy, że pobiegniemy razem, ale ja również nie chciałam szaleć, nie był to dzień na poprawianie życiówek, więc wyznaczyliśmy średnie tempo w granicach 4:40 min/km. Gdy nastał czas ustawiliśmy się wśród innych biegaczy, tym razem bardziej na końcu stawki. Wspólne odliczanie i START! Ruszyliśmy, pierwszy odcinek trasy podbieg, dobiegamy do miejsca nawrotu i zaczyna się ok. 1km zbieg. Pierwszy tysiączek w czasie 4:27, czyli za szybko. Próbuję zwolnić, ale zbieg skutecznie mi to uniemożliwia i wręcz wychodzą mi oczy z orbit, gdy Garmin wydaje dźwięk i na wyświetlaczu pokazuje się tempo ostatniego kilometra 4:18. Nie chcę tak szybko, trzeba zwolnić. Jakoś tak się złożyło, że międzyczasie Michał mi uciekł i 3 odcinek trasy pokonuje mniej więcej już w planowanym tempie - 4:42. Jest ok, aczkolwiek na trasie pojawiają się pewne trudności. I to wcale nie wynikające z profilu czy też ze zmęczenia, skądże! Problemem są niestety współzawodnicy, czasami ich zmęczenie udziela się bardziej innym niż im samym. Gdy już myślę, że udało mi się uciec kolejny raz słyszę to, co mnie wybija z rytmu, czyli ogromne sapanie. Tempo znowu spada, tym razem do 4:49, jeszcze w granicach dopuszczalnego, ale ja wiem, że mam siły, a mimo wszystko nie mogę przyśpieszyć. Na ostatnim kilometrze uznaję, że wolę zwolnić i biec komfortowo niż tego słuchać. Zwalniam niemalże do 5:00 i na metę wbiegam po 22 minutach i 27 sekundach. Czuję wielkie zmęczenie ze względu na leśny podbieg, który stanowił ostatni odcinek trasy, jednak kilka głębszych oddechów, łyk wody i wszystko wraca do normy! Okazuję się, że zajmuję 4 pozycję wśród kobiet, gdy wszystkich startujących pań było 34, a więc przyzwoity wynik. Może we wrześniu uda mi się podjąć walkę o podium? Kto wie :) Trzeba trenować!
Gratulacje, choć jest to bieg bardzo kameralny. Tłumu tam raczej nie było.
OdpowiedzUsuńDziękuję, jasne, że tłumów nie było :) Czekam na oficjalne wyniki od organizatorów, aby uzupełnić posta, ale nieoficjalnie była mowa o 117 zawodnikach, niebawem powinnam się dowiedzieć ile było kobiet :)
UsuńGratki Monika! :-)
OdpowiedzUsuń