12/18/2013

Trochę o motywacji

Trochę zaniedbałam bloga, lecz to nie znaczy, że nie biegam! Treningi wciąż wykonuję z tą samą systematycznością, brakuje mi tylko czasu na opisanie ich. Szczerze mówiąc nie robię nic specjalnego, jedyną zmianą ostatnią był fakt, iż zamiast Michała na treningach towarzyszył mi Szymon, jednak dzisiaj wszystko było po staremu i znów wspólnie z bratem lataliśmy po sopocko-gdyńsko-sopocko-gdańskich (kolejność nieprzypadkowa ;)) alejkach. Jednak dzisiaj nie będę opisywać poszczególnych kilometrów, gdyż tak jak wspomniałam nic szczególnego się nie dzieje. Mogę jedynie się pochwalić, że tydzień temu moim nogom stuknęły 4 tys. km! Z czego ogromnie się cieszę, jednak większa będzie radość przy 40 tys.;)
Dzisiejszego posta chcę poświęcić motywacji, szczególnie tej na początku przygody z bieganiem.
Coraz częściej słyszę głosy wśród moich znajomych, że oni by sobie pobiegali, ale... i tutaj można by
stworzyć księgę o objętości całej trylogii, zawierającej wszystkie wymówki. Wychodzę z założenia, że nikogo nie można zmusić do biegania i nigdy tego nie robię, ale odrobina motywacji nie zaszkodzi ;) Ja czerpię z tego tyle radości, więc czemu moi bliscy nie mogliby tego również doznać? Przecież, szczególnie przed świętami, chodzi o to, aby się dzielić. Fajnie, gdy ktoś mówi, że mi zazdrości kondycji, że ja tak mogę biegać i startować w tych zawodach, a nawet czasem wrócić do domu z pucharem. A cóż stoi na przeszkodzie, żebyście i Wy pobiegali? Na takie pytanie często słyszę odpowiedź, że brakuje czasu, bo studia, bo sesja, bo projekty. To w ramach przypomnienia, nazywam się Monika Sawicz, jestem studentką III roku, obecnie piszę pracę licencjacką, zaliczam egzaminy i jak na razie bieganie nic mi nie utrudniało, wręcz przeciwnie, cudownie jest przyjść na uczelnię po treningu i być rześkim, gdy większości zamykają się oczy.

Jaki wtedy bolesny dobiega dźwięk do moich uszu? Wtedy mówicie mi, że lubicie sobie pospać, a wstawanie rano? Zbrodnia! Fakt, ja biegam rano i pobudka o 6 czy 7 nie jest problemem, a w wakacje regularna godzina pobudek to 5. Wystarczy pocierpieć z tydzień i organizm sam się przestawi. Ale gdy ktoś bardzo nie może to jest jeszcze wieczór. Czy godzina w ciągu dnia to aż tak dużo? To zaledwie 4% całej doby! Pozostawiam do rozważenia ;)
A propos 3 argumentu / napieramy.pl

Kolejnym baaardzo rozbawiającym mnie argumentem jest "Bieganie jest do bani, myślałam, że schudnę, byłam 3 razy na treningu i nic" No tak przez tydzień nie schudłam, to sobie pójdę do sklepu, kupię chipsy, mrożoną pizzę i poczuję się lepiej. Szczerze mówiąc mało orientuję się w temacie odchudzania, ale wiem, że najpierw dieta, później bieganie. Spalając 500kcal na treningu, a wciągając w nagrodę 5000kcal efektu nie będzie, co najwyżej odwrotny do zamierzonego.
To są chyba takie najbardziej rozbawiające mnie wymówki. Słyszę też, że chcę biegać,ale nie:
  • bo ludzie patrzą, 
  • bo nie umiem
  • bo nie mam odpowiedniego stroju
  • bo to męczy
  • itd.
Od siebie powiem tyle, jestem o wiele szczęśliwsza odkąd biegam. Poznałam dużo bardzo
To co dziewczyny, może jednak? / napieramy.pl
sympatycznych biegaczy, jestem zdrowsza, a moje serduszko spokojnie sobie bije, dzięki czemu (mam nadzieję) będzie dłużej uderzać. Mój run-log mówi, że na ścieżkach biegowych spędziłam już w sumie 15 dni 8h 35min 33sek, uwierzcie, że przez ten czas udało mi się rozwiązać sporo problemów i znaleźć wyjście z sytuacji "bez wyjścia". Nie namawiam, ale pytam, może dziś warto spróbować? Załóż zwykłe sportowe buty, dresy i wyjdź chociaż na spacer. Co Ty na to?

12/11/2013

1000 km bliźniaków, czyli małe co nieco o bieganiu w Glide'ach

W oczekiwaniu na pierwszy trening
Moje bliźniaki mają "na karku" już 1000 km, z tej okazji postanowiłam podzielić się refleksjami o bieganiu w butach Adidas Supernova Glide 5. Od razu mówię, że nie będzie to typowy opis testu. Chcę po prostu podzielić się moimi odczuciami. Profesjonalny test jakości obuwia sportowego znajdzie się w mojej pracy licencjackiej, więc tutaj nie będę pisać o żadnych systemach umieszczonych przez producenta.
Przygodę ze bliźniakami zaczęłam w przeddzień swoich 21. urodzin, kiedy to najbliżsi obdarowali mnie nimi. Powiem tak, do dzisiaj pamiętam to uczucie, kiedy znalazły się (na początku) w moich rękach, do oczu napłynęły mi łzy szczęścia! Lepszego prezentu sobie wymarzyć nie mogłam. Na noc postawiłam je
Wspólne zajęcia BBL Lidzbark Warmiński
na krześle przy łóżku i o poranku, gdy jeszcze panował zmrok (była godzina 4) wstałam, zjadłam śniadanie i wyruszyłam na pierwszy wspólny trening i to nie krótki, bo z racji, że kończyłam 21 lat, postanowiłam przebiec 21 km. Do dzisiaj mam notatki, które szybko wpisałam w swój zeszyt, dotyczące pierwszego wrażenia. Napisałam wtedy, że są miękkie i niesamowicie wygodne, a zapiętek tak dopasowany, że ma się wrażenie jakby w ogóle go nie było. Po zmianie z twardych Asics'ów, te wydawały się niesamowicie sprężyste. Dobre wrażanie wywołała też podeszwa, przyczepność miała bardzo dobrą, miejscami
Pierwsza wygrana!
tam gdzie w poprzednich butach było "grzebnięcie" i noga nie trzymała się nawierzchni, w tych mogłam stabilnie stąpać po ziemi. W nich czułam taką moc, że kończąc trening zrobiłam niemalże życiówkę na 5 km, a ostatni kilometr pobiegłam tak szybko, jak nigdy wcześniej. Po prostu magia, nigdy wcześniej mi się nie zdarzyło w takim tempie kończyć treningów. Wtedy się przekonałam, jak ważna jest głowa. W większości przypadków to ona decyduje o tempie, dystansie itp. Dobra, ale nie o głowę teraz opisuję.
No tak, wszystko piszę w czasie przeszłym, a przecież ciągle biegam w swoich bliźniakach i to po różnych terenach. Byliśmy standardowo na asfalcie, ale także w lesie, na plaży. Mimo, że nie są to buty trailowe to na trening leśny spokojnie można je założyć, nie mam im nic do zarzucenia. Po plaży, no cóż, to specyficzna nawierzchnia i jeśli chodzi o mnie to tam najlepiej biega mi się na boso, więc żadne buty nie są mi potrzebne. Ciężko jest pisać o wszystkich innych terenach różnych od asfaltu, bo to na masie bitumicznej
Wspólny triumf w Lidzbarku Warmińskim
wykonałam najwięcej jednostek treningowych. I uważam, że na tej powierzchni spisują się dobrze, a nawet bardzo dobrze. Jedyne, co mi w nich dokucza to po bieganiu w Adidas Supernova Glide 5 mam obtarty palec, sąsiadujący z paluchem i czasem na wewnętrznej stronie stopy pojawia się taki długi odcisk. Po niemalże pół roku, moje stopy już się przyzwyczaiły to tego rodzaju bólu i nie jest tak dokuczliwy jak na początku, jednak mimo wszystko na przyszłość wolałabym uniknąć takich niespodzianek. Jeśli już jestem w temacie mankamentów, chyba muszę wspomnieć o jakości wykonania. Tutaj też nie jest tak idealnie, gdyż od pierwszego treningu zaczęły się nieco rozklejać, a część materiałowa "kosmacić". Moje na szczęście nie mają jeszcze żadnej dziury, ale wśród znajomych biegaczy pojawiły się słowa krytyki, iż buty szybko się rwą. W dzisiejszych czasach, jednak jest to już
Pierwszy puchar wybiegany w Przodkowie
powszechne zjawisko, producenci dostarczają na rynek produkt słabej jakości, aby konsumenci częściej sięgali po nowy towar. 
Więcej felerów się nie dopatrzyłam, na szczęście! Poza tymi wadami dotyczącymi wykonania, buty mają całą rzeszę zalet, o których już wspomniałam, ale zamierzam kontynuować post ku chwale bliźniaków! Gdyż w nich mam najwięcej miłych wspomnień. Kilka dni po otrzymaniu Adidas Supernova Glide wystartowałam w swoich pierwszych crossowych zawodach i co się stało? Pierwszy raz w życiu wygrałam! Tutaj znowu czułam magiczną moc "głowy" i skoro miałam nowe buty to mogłam biec tak szybko jak chciałam i "wcale się nie męczyłam".
Oczywiście, gdyby buty były złe, nawet pozytywne myślenie by mi nie pomogło, a w glide'ach nawet treningi wykonywałam coraz szybsze. Po 3 tygodniach po triumfie w lesie znów wskoczyłam w swoje bliźniaki i wystartowałam w IX Lidzbarskim Biegu Ulicznym i co? I znów zwycięstwo!

W nich jak nigdy wcześniej czułam, że nogi mnie same niosą. Swoje sukcesy przypisywałam butom, bo uważałam, że to dzięki nim "mogę wszystko"! Jednak  znajomy biegacz powiedział, że to nie buty, lecz ja wybiegałam zwycięstwo, aczkolwiek obuwie jest bardzo ważne. W trampkach pewnie nie miałabym takich wspomnień. Ale używając słowa "trampki", wyobraziłam sobie bieganie w nich, pierwsze co mi się skojarzyło to kontuzje, w nieprofesjonalnym obuwiu zapewne nabawiłabym bym się wieeeelu kontuzji. I tak
Biegamy razem nie tylko w Polsce, ale i u zachodnich sąsiadów
biegając w zużytych już Asics'ach coraz częściej narzekałam na ból kolan i okostnych, przeszłam nawet zapalenie tych ostatnich. Zalecano mi wtedy zmianę nawierzchni na miękką. Ja zamiast nawierzchni zmieniłam buty i po wyleczeniu kontuzji, ta już (tfu, tfu) nigdy nie wróciła.
Mimo że w Glide'ach mam już prawie    1000 km i wbrew pojawiających się opinii, że po takim kilometrażu należy zmienić buty, gdyż systemy się zużywają, ja nie zamierzam odstawiać swoich bliźniaków. Ciągle spisują się bardzo dobrze, nie odczuwam dyskomfortu. Jedyne, co pooowoli zaczyna dokuczać to fakt, iż w lewym bucie tracę przyczepność. Podeszwa się nieco zużyła i już biegnąc po śliskich terenach muszę bardziej uważać
Razem w lesie
(nie zawsze mi się udaje i tak jak wspomniałam w kilku poprzednich postach, zaliczyłam solidne upadki).


To tyle, jeśli chodzi o Adidas Supernova Glide. Podsumowując, buty są rewelacyjne i właśnie lecę w nich na kolejny trening!
Po plaży też polataliśmy
A przed nami pierwsza zima.


12/08/2013

Mikołajkowa Dyszka w Mikołajkach

Dziś tak jak zaplanowałam, wystartowałam w ostatnim biegu w tym roku. Pobudka o 6:00, a o 7 już wyruszyłam. Niemalże 2 godziny drogi i byliśmy z Panem Markiem na miejscu. Po dotarciu mieliśmy sporo czasu na przebranie się i zapoznanie z rozlokowaniem poszczególnych atrakcji w biurze zawodów, a tych było co niemiara! Dzisiaj zorganizowane były Mikołajki w Mikołajkach! A więc dzieci było całe mnóstwo, głównie ze względu na pokazy taneczne rówieśników, ale także biegi dziecięce przyciągnęły rzeszę młodych biegaczy. Kiedy wybiła 10:30, rocznik 2006 i młodsi wystartowali, a dla nas oznaczało to, że czas i pora zacząć rozgrzewkę. Niespecjalnie się szykowaliśmy, gdyż ani ja, ani Pan Marek nie planowaliśmy bić dzisiaj rekordów. Mimo wszystko należało rozruszać zastygnięte mięśnie. Trochę truchtu, trochę ćwiczeń i byliśmy gotowi. Ustawiliśmy się wszyscy razem, mimo że tego dnia organizator zaplanował 2 dystanse, biegacze mieli do wyboru 10 km oraz półmaraton. Ja postawiłam na to pierwsze, ze względu na to, że dopiero od niedawna wróciłam do dłuższego szurania. Co prawda jeszcze stojąc na starcie zastanawiałam się czy aby na pewno dobrze wybrałam, nie planowałam się
ścigać, więc mogłam to potraktować jako niedzielne wybieganie. Ale trudno, klamka zapadła. Dzisiaj bez odliczania, padł strzał z pistoletu i maszyna ruszyła! Wystartowała całkiem pokaźna grupa, na tyle liczna, że na pierwszym zakręcie musimy zwolnić i przejść do marszu. Kolejna prosta, można nieco nabrać prędkość i BUM! wpadam na biegacza, który po 300 metrach rozmyślił się z dalszego biegu i postanowił wrócić, a może coś zgubił Nie wiem. Wiem natomiast, że jego decyzja o cofaniu się przez tłum była błędna i wywołała niekoniecznie pozytywne reakcje wśród pozostałych towarzyszy. Ale co tam, lecimy dalej i zapominamy o zaistniałym incydencie. Jaka trasa? No cóż, iście zimowa. Na drodze leżał ubity śnieg, na tyle ubity, że nieziemsko śliski. Na tyle śliski, że można by spokojnie wskoczyć w łyżwy. Dziś jednak mnie to nie denerwuje, przyjechałam tutaj się bawić i to też robię. Kątem oka zerkam na tempo z poszczególnych kilometrów i jest ok. Utrzymuję w miarę równą prędkość z rzędu 12,6 km/h. W czasie biegu spotyka mnie miła niespodzianka, albowiem ok. 5. tysiączka dobiega do mnie pewien kolega i kieruje do mnie słowa "Cześć, Twój brat pisze bloga Biegacz z Północy? Zauważyłem, że jakaś kobieta szybko biegnie i tak pomyślałem, że to Ty", fajnie, że można poznawać nowych ludzi w najmniej oczekiwanych sytuacjach, z najmniej oczekiwanej strony. Pozdrawiam Maćka. Gdy mięliśmy w nogach już 5 km, nadszedł czas na nawrotkę. Powiem szczerze, że biegi z nawrotką mijają mi niezwykle szybko. Będąc już na trzecim kilometrze przez głowę przeszła mi myśl "Jejku zaraz koniec, przecież za chwilę zawracamy i lecimy bezpośrednio do mety". Kiedy zbliżaliśmy się do nawrotu jeszcze z ciekawości policzyłam, którą pozycję utrzymuję. Wśród wszystkich biegnących pań, czy to na 10 km czy na 21, byłam 8, a więc nieźle,jednak do głowy sobie tego nie brałam, dalej cieszyłam się z możliwości latania wśród Mikołajów. Na 7. km nawet nieco się pościgałam,dogoniłam jedną z "rywalek", ale odpuściłam, gdyż nie to miałam w planach - zabawa przede wszystkim. Puściłam koleżankę, a sama patrzyłam jak kolejne
garminowe okrążenia upływają. Tuż przed metą dogoniła mnie jeszcze jedna towarzyszka, ale jej również "dałam drogę", kojarzyłam dziewczynę z IX Lidzbarskiego Biegu Ulicznego, stanęła wtedy na podium w kategorii do 20 lat. Tak więc straciłam jedną pozycję, ale tuż przed metą zauważyłam, że co najmniej 3 panie biegną na dystansie półmaratonu, więc nieoficjalnie zajęłam 6 miejsce w OPEN i z racji, że obie koleżanki, które mnie wyprzedziły były w mojej kategorii, ja "stanęłam" na najniższym stopniu podium. Moje wyliczenia niby zostały potwierdzone, gdyż udało mi się podejrzeć listę i rzeczywiście w K-2 znalazłam się na 3 pozycji, jednak organizator niczego nie potwierdził. Nikt z Mikołajkowej Dyszki nie został nagrodzony, udekorowani zostali jedynie zwycięzcy z półmaratonu. Co do reszty wynikło takie zamieszanie i błędy, iż organizatorzy nie chcąc nas przetrzymywać, obiecali, że błędy naprawią, nagrody doślą i wysłali nas do domu. Pierwszy raz jestem świadkiem takiej sytuacji, jednak jak najbardziej rozumiem i do biegu w żaden sposób się nie zniechęcam. Wszystko było jak należy, Bieg Mikołajkowy w iście zimowej aurze, następnie ciepły posiłek regeneracyjny, biegacze mieli do wyboru kiełbaski z grilla, ciepły bigos, ciepłą pomidorówkę, a kto nie mógł się zdecydować mógł spróbować wszystkiego :) Ponadto gorąca herbatka, napoje, ciasta. Nikt głodny nie wyszedł. A no i medal! Śliczny medal w kształcie dzwoneczka, a w pakiecie otrzymaliśmy również koszulkę techniczną, przyda się na treningi! :) Z racji braku oficjalnych wyników nie mogę podzielić się informacją ilu biegaczy wystartowało na poszczególnych dystansach, wiem tylko tyle, że ja dobiegłam z czasem 47:44, a to się przekłada na średnie tempo 4:45 min/km, a więc całkiem przyzwoicie. :) Jestem szczęśliwa, musiałam wystartować w Mikołajkach, aby chociaż trochę wymazać wspomnienia z Gdyni, by osłodzić pozostałe uczucie goryczy. Od przyszłego tygodnia zasuwam dalej z treningami!

P.S. Zdjęcia z ubiegłego roku, kiedy to razem z bratem biegliśmy w Toruniu. Niestety nie dysponuję z fotkami z dziś. Jeśli takowe się pojawią to uzupełnię posta o dodatkowe fotografie.

12/07/2013

Witaj zimo!

Czas się przyzwyczaić do zimowej scenerii. 
Co tam śnieg, co tam jakiś Ksawery - biegamy!! Cwana jestem, bo wczoraj, kiedy najmocniej dmuchało, mój plan zakładał dzień odpoczynku. Dzisiaj może wichury nie było, jednak śniegu co niemiara. Z racji przyjazdu do domu na dziś zaplanowałam zajęcia Biegam Bo Lubię Lidzbark Warmiński. Pobudka o godzinie 7, śniadanko, przegląd pracy i o 9 wyruszyłam na stadion. Nie planowałam żadnego biegania wcześniej, po prostu zaczęłam truchtać w stronę stadionu. To co zastałam na lidzbarskich chodnikach to istny koszmar. W większości nieodśnieżone, śliskie, mokre, a co za tym idzie, dla biegaczy niebezpieczne. Po intensywnej przeprawie przez śnieg i kałuże w końcu dotarłam na stadion. A tam - pustki. Biegacze postanowili zostać w domu. Poza Panem Markiem, z którym wspólnie zdecydowaliśmy na wybiegnięcie w teren. Polecieliśmy kilka kilometrów w stronę Sarnowa i wróciliśmy. W czasie treningu wykonaliśmy chcąc, nie chcąc trochę siły biegowej, gdyż miejscami śnieg sięgał połowy łydek. Było kameralnie, ale fajnie! :) Pierwsze prawdziwie zimowe bieganie zaliczone. Dziś sobota, więc poza treningiem biegowym, należy jeszcze wykonać Skalpel, czyli 40 minut ćwiczeń ogólnorozwojowych, do wykonywania których dołączyła moja Mama :) 
A już jutro IX Mikołajkowe Biegi Uliczne w Mikołajkach :) Zapowiada się fajna zabawa, nie mogę doczekać się trasy. Czy przez 10 km będziemy biegli skipem? Byłoby ciekawe, ale jak będzie przekonam się 14 godzin!

12/04/2013

Szybciej, wyżej, nie ma zmiłuj!

Oto nasza siłownia!
Daliśmy dzisiaj czadu! Kolejny raz umówiliśmy się z Michałem na wspólny trening. Po drodze brat wspomniał, że może byśmy dzisiaj zrobili kilka akcentów na schodach. Hmmm, czemu nie? Po dobiegnięciu do spocko-gdyńskiej granicy, rozpoczęliśmy wbieganie. Założenie było takie, że zrobimy od 6 do 10 powtórzeń, powiem tak - po 4 już chciałam kończyć. Ale Michał zmotywował mnie, mówiąc, żebyśmy chociaż wykonali założone minimum. Ok, zgodziłam się. Mieliśmy skuteczną taktykę, ponieważ ustaliśmy, że raz ja gonię brata, a raz on mnie. I co z tego wyszło? Każdy odcinek po 10 sekund, nie licząc pierwszego, kiedy wbiegałam sama i zajęło mi to 11s. Z tego treningu wyniosłam jeszcze jedną mądrość - nawet nie przed zawodami, NIGDY nie warto eksperymentować z jedzeniem. Dotychczas moim przedbiegowym posiłkiem była owsianka zalana wodą z dżemem. Dzisiaj postawiłam na Crunchy zalane mlekiem. Nie spodobało się to mojemu żołądkowi. Mało brakowało, a drugą część treningu wykonywałabym "na pusto". Na szczęście obeszło się bez takich przeżyć. Po siłówce, daliśmy sobie ( a właściwie mi) na złapanie oddechu i ruszyliśmy dalej. Tym razem nieco zmodyfikowaliśmy trasę i polecieliśmy wzdłuż Alei Niepodległości, następnie odbiliśmy w stronę Armii Krajowej i tamtędy dolecieliśmy do Gdańska. W Grodzie Neptuna dolecieliśmy do Przymorza i tam się pożegnaliśmy, ja odbiłam w stronę Sopotu, Michał w głąb dzielnicy. Wykonaliśmy dzisiaj super trening. Systematycznie planujemy zwiększać ilość powtórzeń na schodach, zobaczymy, co z tego wyjdzie. Przewiduję, że siła w nogach będzie taka, że klękajcie narody ;) No, ale o tym przekonamy się dopiero na wiosnę, więc co teraz? Systematyczność przede wszystkim!

12/03/2013

Z wizytą w TPK

Dzisiaj mamy wtorek, a ja jeszcze nie wspomniałam o niedzielnej wycieczce biegowej. A to dlatego, że tak mnie wymęczyła, iż na nic nie miałam siły. Ale od początku.
Z Michałem, Michałem i Piotrkiem jakiś czas temu umówiliśmy się na wspólne bieganie po Trójmiejskim Parku Krajobrazowym. Panowie spotkali się na Oliwie i siłówkę zaczęli od wbiegnięcia na Pachołek, ja zaś dołączyłam w Sopocie. Umówiliśmy się na ok. 10:35 w okolicach Stadionu Leśnego, aby się nie spóźnić wyszłam z domu chwilę po 10, mimo że do miejsca przeznaczenia miałam niespełna 2 km. Po zameldowaniu się w wyznaczonej lokalizacji wykonałam telefon do brata i okazało się, że muszę chwilę poczekać. Wykonałam kilka ćwiczeń rozciągających i zatelefonował Michał, informując mnie, że są
dokładnie po drugiej stronie stadionu. Co to dla mnie oznaczało? Ogromny zbieg, 50 m płaskiego, wielgachny podbieg! Ufff, ale dostałam w kość, a to był dopiero przedsmak tego, co było jeszcze przed nami. Po dołączeniu do męskiej części drużyny dostałam kilka minut na ustabilizowanie oddechu i ruszyliśmy. Było super! Zrobiliśmy taki trening o jakim nie śniło się filozofom ;) Lataliśmy po TPK, panowie rozeznawali się w terenie, czytali mapę, pilnowali szlaków, wyznaczali drogę. Była prawdziwa przygoda. W pewnym momencie poczułam się, jakbym przeniosła się w inny wymiar, uczucie to spotęgował widok psiego zaprzęgu. Super sprawa. Gdzieś w lesie mimo deszczu, inna grupa bawiła się przy ognisku. My jednak mijaliśmy owe atrakcje i lecieliśmy dalej. Zaliczyliśmy sporo podbiegów i równie dużo zbiegów, które
dawały niesamowitą lekkość. Po dobiegnięciu do Oliwy ja i Michał skierowaliśmy się w stronę Przymorza, a drugi Michał z Piotrkiem polecieli jeszcze na Wrzeszcz. 15 km po lesie tak dało mi w kość, że po dotarciu do domu nie chciało mi się już nawet chodzić, wszystkie czynności wykonywałam już pozycji leżącej. ;) Ale trening tak mi się podobał, że mam nadzieję, że jeszcze to powtórzymy!