11/12/2013

Wielka klapa

Z dzisiejszego wpisu nie będzie tryskał entuzjazm. Czuję złość, żal i rozgoryczenie, analizuję błędy i wyciągam wnioski. Coś poszło nie tak, zupełnie inaczej sobie wyobrażałam start w Gdyni. Jednak po kolei...

Do Gdyni udałam się z Szymonem i Patrycją z Michałem, pierwszy raz tylko ja występowałam w roli zawodniczki. Od rana czułam wielkie podekscytowanie, w końcu nadszedł TEN wielki dzień, 12 tygodni pracy dobiegło końca, teraz trzeba było pobiec i cieszyć się triumfem. Przed startem zadbałam o wszystko, śniadanie jak należy, strój dobrany, organizm zregenerowany. Po zjawieniu się na skwerze, odebraliśmy pakiet startowy, przebrałam się i przystąpiłam do rozgrzewki. Speaker informował, że w dniu dzisiejszym padnie rekord frekwencji, do tej pory myślałam sobie, że fajnie! Emocje sięgały zenitu, a kiedy w końcu ustawiłam się w swojej strefie (w przeciwieństwie do całej rzeszy biegaczy) serce waliło mi jak dzwon. Pożegnałam się z Szymonem i czas wyruszyć. Jednak od momentu wystrzału z Błyskawicy do czasu, kiedy minęłam linię startu minęły prawie 2 minuty. Kiedy w końcu uruchomiłam Garmina zaczęła się przygoda, a właściwie bieg z przeszkodami. W Gdyni biegało się ciężko już wcześniej, ale to co działo się wczoraj to istny kosmos. Wokół mnie byli ludzie z ostatniej strefy, którzy za każdym razem, gdy próbowałam ich wyprzedzić, obdarowywali mnie silnym uderzeniem w żebra. Napełniała mnie złość, a do wściekłości doprowadził mnie ktoś z tyłu, kto pchnął z impetem w plecy. Nawet się nie odwróciłam, nie chciałam tracić siły na takich "biegaczy". Pierwszy kilometr za nami i co? I klops! Tempo wynosi 4:53/km, czyli 23 sekundy straty! Próbuję nadrabiać na kolejnych kilometrach, ale wcale nie jest łatwiej, co jakiś czas robi się luźno, ale kolejny zakręt czy też zwężenie doprowadza do zwolnienia niemalże do marszu. Udaje mi się utrzymywać średnie zakładane tempo, ale nie mogę nadrobić straty z pierwszego kilometra. Czuję złość! W końcu wbiegamy na ul. Świętojańską, czyli rozpoczynamy łagodną, jednak długą wspinaczkę. Mijam Michała i Patrycję, niby się uśmiecham, ale to nie to. Mam straty, nie jestem zadowolona, pierwszy raz nie widzę w biegaczach sprzymierzeńców. Na 7. km kolejne 17 sekund straty, tym razem wiem, że nie wystarczająco dużo ćwiczyłam podbiegów i skipów. Mój błąd, płacę za niego. Do mety dzieli mnie już tak mało, a nie mam siły walczyć, po prostu nie chce mi się. Czuję zniechęcenie. Dotychczas biegnąc wzdłuż morza, czułam przypływ endorfin i z uśmiechem gnałam do mety. Teraz jest inaczej, daje się wyprzedzać i nie podejmuję walki, bo po co? Ostatecznie kończę swoją przygodę z Biegiem Niepodległości z czasem 45:31. Na mecie wita mnie Szymon, a ja zamiast tryskać radością, wylewam w jego ramię łzy. Po raz pierwszy uciekłam od razu z miejsca biegu. Nie chciałam, żeby ktoś mnie zapytał "Jak poszło?" Bo niby co miałabym odpowiedzieć? Dobrze? Gdybym nie pracowała nad złamaniem 45 minut to można by stwierdzić, że ok, w końcu poprawiłam życiówkę o 42 sekundy. Ale o coś innego walczyłam i powoli godzę się z porażką.

Po tym biegu targają mną mieszane emocje. Szczerze mówiąc nie wiem czy w przyszłym roku wystartuję w GPX Gdyni. Uważam, że 6000 osób to zdecydowanie za dużo,limit powinien być o połowę mniejszy. Po drugie strefy - hehe, po co?! Nikt tego nie pilnuje, każdy ustawia się i tak jak chce. Przede mną była cała masa osób, które biegły środkiem w tempie wolniejszym niż 6min/km, a kiedy chciałam kogokolwiek wyprzedzić, otrzymywałam bolesne uderzenia łokciem w żebra. Biegacze ze strefy 55< zajmowali miejsca przede mną, rozumiem, że ktoś mógł podać słaby czas, a teraz chce się poprawić, ale mając wynik z rzędu 1h, jak można pchać się o 3 strefy do przodu?
Czuję wielki żal i rozgoryczenie. Pozostało mi się pogodzić z porażką i jeszcze poćwiczyć, może to jeszcze nie czas? Jedno wiem na pewno, nie poddam się! Wystartuję w mniejszym biegu. Gdzieś, gdzie na trasie wystarczy miejsca dla każdego. Udowodnię sobie, że potrafię, a to co działo się wczoraj niech będzie lekcją pokory.

3 komentarze:

  1. Co do tych stref to prawda. Ludzie stają w strefach, gdzie limity są lepsze od ich czasów. Następnym razem ustawiaj się w strefie 40-45. Ja tak teraz zrobiłem i nie ma tam tłoku. Tylko na pierwszym kilometrze miałem 4:50 a różnica pomiędzy moim czasem netto a brutto wyniosła zaledwie 30 sekund. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Też biegłem w tym biegu, stałem w strefie 40-45 ale atakowałem czas >40. Było ciężko. Na kilku pierwszych zakrętach aż przystanąłem taki był tłok. Jednak swój wynik osiągnąłem. Chyba powiedzenie "co nas nie zabije, to wzmocni" powinnaś sobie wziąć do serca. No i nie zapominaj o skipach;)

    P.S.
    Uważam że powinnaś wystartować jeszcze raz w Gdyni ustawić się w strefie 50-55 i przebiec z wynikiem >45:)

    OdpowiedzUsuń
  3. To był najważniejszy bieg w sezonie, przygotowania trwały od sierpnia, wszystko było idealnie zaplanowane, od tygodnia serce przyspieszało na samą myśl, a już od samego wystrzału z ORP Błyskawicy plan zaczął się sypać. Nie wytrzymałam psychicznie, a pomysł z ustawieniem się w strefie 50-55 uważam za ciekawy. Może spróbuję, ale wtedy nastawię się tylko na zabawę. :) O skipach oczywiście nie zapomnę, chociaż idzie zima, więc tak czy siak siła będzie! :)

    OdpowiedzUsuń